Posłuchaj! Rozmowa radiowa o niezwykłych przygodach funkcjonariuszy na 4 łapach i 4 kopytach

Tym razem rozmowa radiowa o niezwykłych przygodach funkcjonariuszy na 4 łapach i 4 kopytach. Cały czas liczymy na uregulowanie kwestii emerytur dla zwierząt służbowych w przepisach. Zaś o bohaterskich psach i dzielnych koniach można poczytać i posłuchać. Zapraszamy do wysłuchania audycji.

Link do audycji – https://www.rdc.pl/podcast/przychodnia-pies-na-sluzbie/ 

dr Joanna Stojer-Polańska

Dr M. Talarczyk: Ambicje i uczenie się oraz ich konsekwencje

Dobrze jest być ambitnym, stawiać sobie ambitne cele i dążyć do ich osiągnięcia. Ale…

Z ambicjami, podobnie jak ze wszystkim, nie można przesadzić. Bo również to co z założenia zdrowe, jak ruch czy witaminy itp., w nadmiarze może nam zaszkodzić. Można zadać pytanie, na czym polega „przedawkowanie” ambicji i od czego to zależy?

Poziom aspiracji, podobnie jak samoocena, kształtują się w ciągu naszego życia, bo tak jak można mieć wrodzone czy odziedziczone pewne cechy, jak np. perfekcjonizm czy predyspozycje do częstszego odczuwania określonych emocji, takich jak smutku czy drażliwości lub impulsywności, tak trudno założyć, że dziecko rodzi się z wysokim poziomem aspiracji. Aspiracje kształtowane są przez osoby znaczące, choć nie zawsze muszą to być rodzice, może być ktoś inny z rodziny lub spoza rodziny (nauczyciel), nie zawsze też aspiracje kształtowane są wprost. Wymagania dotyczące nauki stawiane wprost dotyczą zwykle dzieci czy młodzieży, która z różnych powodów niechętnie się uczy. Te różne powody, to m.in. możliwości intelektualne, motywacja, priorytety, choćby gdy dziecko przedkłada kontakt z rówieśnikami czy uprawianie sportu nad naukę. Wówczas rodzice otwarcie i wprost motywują do nauki, jasno określają wymagania, stawiają warunki. W takich przypadkach, gdy dziecko ma problemy ze zdobywaniem wiedzy, dobrze jest sprawdzić, jakie są jego możliwości, czy mimo ogólnego rozwoju intelektualnego w granicach przeciętnej czy nawet powyżej przeciętnej, nie ma parcjalnych deficytów rozwoju określonych funkcji, czyli obniżonego funkcjonowania np. rozumowania arytmetycznego, spostrzegawczości, koncentracji uwagi itp. Takim badaniami, ich analizą oraz interpretacją zajmują się psycholodzy pracujący z dziećmi i młodzieżą w poradniach lub gabinetach.

Natomiast ja w swojej praktyce częściej spotykam dzieci i nastolatków, którzy stawiają sobie bardzo wysoko porzeczkę osiągnięć szkolnych, nie zadowalają ich takie oceny jak czwórki, chcą mieć piątki lub szóstki, nie wyobrażają sobie świadectwa bez czerwonego paska, dążą do bycia laureatem różnych olimpiad przedmiotowych. Bardzo dużo czasu poświęcają ucząc się w domu, często są to popołudnia do późnego wieczora lub nocy, zaraz po przyjściu ze szkoły, czy po lekcjach online. Część z tych osób poza uczeniem się przez kilka godzin po szkole wstaje też o godzinie 4.00 Czy 5.00 rano, by uzupełniać lub powtarzać materiał. Dzieci te nie spotykają się z rówieśnikami, nie oglądają telewizji, zwykle też nie mają żadnych pasji poza nauką, a czas, który miałyby poświęcić na odpoczynek, uważają za stracony. I tu nasuwają się pytania, czy uczenie się jest pasją lub przymusem ma sens i jaką rolę pełnią osoby bliskie w takim nieracjonalnym podejściu do ambicji i osiągnięć? Tu w przeciwieństwie do wymagań werbalizowanych i stawianych wprost przez rodziców ma miejsce inna postawa, polegająca na kreowaniu czy stymulowaniu aspiracji w sposób tzw. podprogowy, zakamuflowany. Polega on najczęściej na zadawaniu dziecku, nawet już w wieku przedszkolnym, pytań np. „a kto zrobił lepiej”, „dlaczego nie zrobiłeś tego tak czy tak”, „następnym razem poprawisz” itp. Można przyjąć, że w tak formułowanych pytaniach czy stwierdzeniach nie ma nic nagannego, ale jeżeli trafiają na pewien poziom wrażliwości dziecka i ich odbiór przez nie, że tylko poprzez osiągnięcia jest w stanie zadowolić rodziców, to mogą pojawić się problemy w obszarze poziomu aspiracji i samooceny dziecka. Kiedy rozmawiam o tym z rodzicami, to zwykle reflektują się i potwierdzają, że w taki sposób mogli wpłynąć na bardzo wysoki lub zbyt wysoki poziom aspiracji swojego dziecka. Wówczas kiedy dziecko w czasie swojego rozwoju uwewnętrzni te odbierane z zewnątrz aspiracje, zaczyna traktować je jak własne, więc osiągnięcia w nauce stają się już indywidualną satysfakcją i gratyfikacją. Wówczas prośby rodziców, by syn czy córka nie poświęcali tyle czasu na naukę, by odpoczęli, spotkali się z kolegami, że rodzice nie chcą tych szóstek i czerwonych pasków, nie mają mocy sprawczej. Dziecko czy nastolatek uczy się dniami i nocami, bo oceny szkolne, rywalizacja w nauce staje się jedną z najważniejszych składowych jego poczucia własnej wartości i samooceny. Dzieciństwo to czas beztroski, zabawy, również poza szkolnego poznawania świata, a także rozwoju emocjonalnego, nawiązywania relacji, pierwszych przyjaźni. Natomiast dorastanie to poznawanie także siebie, to szukanie swojej drogi i stawianie pytań o cele, o sens, o znaczenie, to też pogłębianie rówieśniczych więzi, to pierwsze rozczarowania i nieodwzajemnione zakochania, a nie uczenie się bez opamiętania. Dlatego ważne, aby dziecko i nastolatek funkcjonowali w różnych rolach psycho-społecznych, a nie tylko w roli ucznia oraz nie byli przez rodziców identyfikowani głównie z rolą ucznia.

Przy okazji tematu ambicji, nauki i osiągnięć poruszę też zagadnienie, które może się nie spodobać lub oburzyć, ale dziwi mnie i zastanawia, gdy czasami widzę medialne promowanie osiągnięć osób z zespołem Downa, takich jak ukończenie wyższych uczelni. To są osiągnięcia, które nie zawsze są dostępne osobom zdrowym, bowiem nauka już na poziomie od kl. V szkoły podstawowej wymaga myślenia abstrakcyjnego, a to myślenie nie funkcjonuje prawidłowo albo nie funkcjonuje wcale u osób z obniżonym poziomem ilorazu inteligencji, a tym bardziej lekkim czy umiarkowanym stopniem niepełnosprawności umysłowej. Pokazywanie, że osoby z zespołem Downa kończą wyższe uczelnie, jest jakby zaprzeczeniem i brakiem zgody na realne ich możliwości. Choć oczywiście zdarzają się wyjątki, bo osoby z zespołem Downa funkcjonują na różnym poziomie umysłowym, jednak zastanawia mnie, jakim kosztem dyplom wyższej uczelni został wówczas osiągnięty?

Choć są kierunki studiów, na których nauka opiera się w dużym stopniu na zapamiętywaniu. Ale zapamiętanie informacji czy przyswojenie wiedzy to nie to samo co umiejętność korzystania z niej. I daleka jestem od dyskryminowania osób z zespołem Downa czy innymi niepełnosprawnościami intelektualnymi, bo zbyt wiele znam dzieci, które spełniając oczekiwania czy wymagania (często podawane nie wprost) przewyższające ich możliwości intelektualne cierpiały emocjonalnie, do zaburzeń psychicznych włącznie. Ale stymulowanie rozwoju i stwarzanie najbardziej optymalnych warunków życia, w tym możliwości kształcenia i pracy, z respektowaniem i uszanowaniem możliwości, jest czymś innym niż dążenie do osiągnięcia czegoś nobilitującego kosztem zdrowia psychicznego.

 

Jako terapeutka rodzinna pracuję z dziećmi i rodzicami, szukając w terapii wspólnie z rodziną uwarunkowań do takich czy innych postaw, relacji i sposobów komunikacji w rodzinie. A to z kolei wiąże się z rodzinami pochodzenia rodziców, a więc dziadkami czy nawet wcześniejszymi pokoleniami dzieci. Czyli szukamy, staramy się zrozumieć i zmienić, bez oceniania i wartościowania.

Na koniec odwołam się terapeutki rodzinnej Marii Selvini Palazzoli (1916-1999), która już przed wielu laty sformułowała tezę, że z czasem zmieniła się pozycja dziecka w rodzinie, z peryferyjnej na centralną i reprezentacyjną, co oznacza, że osiągnięcia dziecka budują pozycję rodziny.

Małgorzata Talarczyk

 

Dr M. Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant w zakresie psychologii klinicznej dziecka.

www.system-terapia.pl

Prof. K. Wolny-Zmorzyński: Kulisy warsztatu naukowca i pisarza

Prof. Kazimierz Wolny-Zmorzyński ujawnia warsztat pisarza oraz naukowca i odnosi się do zjawiska, które sam nazywa „kalejdoskopowym” obrazem rzeczywistości.

  • Jest Pan Profesor znanym i cenionym literaturoznawcą. Jak się miewa literatura we współczesnych czasach?

Miło mi to słyszeć! Ale to określenie i opinia na wyrost! Od lat zajmuję się już tylko teorią mediów i dziennikarstwa. Wcześniej faktycznie uchodziłem za literaturoznawcę i pewno jestem nim do dzisiaj z pierwszego wykształcenia i zamiłowania. Nawet jedna z moich książek z 1995 roku pt. Teoria literatury. Zarys problematyki jest wznawiana do dziś i służy nauczycielom polonistom w szkołach podstawowych i średnich. Prof. Henryk Markiewicz napisał o niej, gdy się ukazała, że to „ABC… teorii literatury” i pewno dlatego jest doceniona. To cieszy, ale ostatnie moje publikacje świadczą o tym, że jestem raczej medioznawcą, ale o korzeniach literaturoznawczych nie zapominam. A jak się miewa literatura dzisiaj? To nie jest łatwe pytanie. Trendy się zmieniają, zmieniają się odbiorcy, ich upodobania, co jest zrozumiałe. Tak było i będzie. Zawsze sporo ludzi pisało, pisze też obecnie, piszą ci, którzy mają coś do powiedzenia i ci, którzy muszą pisać, by im ulżyło, a niewiele z ich pisania wynika. Wiadomo, czas wszystko najlepiej weryfikuje, też wartość dzieł literackich. Ostają się najlepsze, które „wyławia” ktoś, nawet po latach, z oceanu publikacji. Martwi mnie tylko to, że najgłośniej jest obecnie o tych utworach, które są przereklamowane, a niewiele z nich wynika. Zdaję sobie sprawę z tego, że odbiorcom można wmówić, że największa lipa jest arcydziełem, przekonać do czegoś, co jest beznadziejnie głupie i będzie mogło uchodzić za majstersztyk. Ludzie kupią nawet zadrukowany etykietkami na zapałki papier. Będą mówili, że te etykietki to bestseller. A jak jeszcze zasugeruje się na okładce w tzw. „blurbie” odpowiednią interpretację, rozreklamuje dany tytuł, momentalnie zniknie on z półek księgarskich. Szkoda, że o wielu interesujących, ważnych dziełach wiele osób się nie dowie, choć powinno, będą znane tylko w wąskim kręgu. Ale to pewno też jakaś wartość w czasach umasowienia. Dzisiaj masowemu odbiorcy, by nie powiedzieć, ale powiem – masie – podoba się kalejdoskopowe pokazywanie rzeczywistości, szybki przekaz, brak głębi, pobieżne pokazywanie problemu.

  • Czy kultura „cywilizacji obrazkowej” pokona słowo? Zabawi się Pan Profesor w profetyczne odkrywanie przyszłości kultury – obraz czy słowo? Co wygra?

Odpowiem słowami Umberto Eco. Eco twierdził, że internet przywrócił nas do epoki alfabetu, ponieważ zmusił wszystkich do czytania. Nie wierzę, że „cywilizacja obrazkowa” wygra, o której Eco wspominał i też do końca w to nie wierzył, choć zdawał sobie świetnie jej istnienia sprawę. Martwi mnie tylko to, że wielu współczesnych młodych twórców kultury wychowanych jest na komiksach, na obrazkowym utrwalaniu wiedzy, mają się za erudytów, a tak naprawdę niewiele umieją, ślizgają się po tematach, mylą fakty i nawet nie chcą się zagłębić w problem, nie umieją o nim za wiele powiedzieć, pokazać w szerokiej perspektywie. Szkoda, że nasze uniwersytety też dzisiaj nie przygotowują erudytów tylko rzemieślników. Nie chcę obrazić rzemieślników, bo dobry rzemieślnik też staje się z czasem artystą, ale tylko wtedy, gdy ciągle się uczy, czyta, poszerza wiedzę. Wiem, że za pośrednictwem obrazu można wiele pokazać, wyrazić, tylko trzeba się stale uczyć i być pokornym. A co wygra: słowo czy obraz? Nie wiem. Pewno słowo będzie uzupełniane obrazem, a obraz słowem. To się da pogodzić i są znakomite tego efekty, co udowadnia twórczość fotoreporterów. Pokazują świat obrazem, ale uzupełniają go słowem, dodając podpis do swych fotografii. Wystarczy, że podpisem będą pojedyncze wyrazy, które odbiorcy coś sugerują. Problem tylko w tym, by odbiorcy umieli przekaz kulturowy w obrazie odczytać, a potem o swych odczuciach powiedzieć, bo jednak słowo pisane tego uczy.

  • Język współczesności to uproszczenia, sms, czaty. Młodzi ludzie nie potrafią ani czytać, ani pisać poprawnie, nie budują pełnych zdań, bo to zbędne, w ich przekonaniu. Jak to zmienić?

Zwiększyć liczbę godzin lekcyjnych z języka polskiego w szkole podstawowej i średniej, wrócić do czytania lektur w całości, a nie we fragmentach.

  • Jak to się w ogóle stało, że literaturoznawca sam tworzy literaturę? Chyba nieczęsty to przypadek?

Znam sporo literaturoznawców, którzy piszą wiersze, powieści, dramaty, reportaże i to znakomite, np. m.in. prof. Anna Burzyńska z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Stefan Chwin z Uniwersytetu Gdańskiego, prof. Julian Kornhauser z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Urszula Glensk, prof. Bartosz Jastrzębski, prof. Jędrzej Morawiecki z Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Stanisław Dłuski z Uniwersytetu Rzeszowskiego, dużo wcześniej prof. Wacław Kubacki, prof. Wiesław Paweł Szymański, obaj z Uniwersytetu Jagiellońskiego, dalej Stanisław Barańczak. Profesorowie literaturoznawcy nie zabiegają o reklamę. Jeden ze znakomitych specjalistów od reklamy, prof. Jacek Wasilewski z Uniwersytetu Warszawskiego zapytał mnie kiedyś – oczywiście żartował – czy nie odważyłbym się i nie pozwolił sobie na jakiś skandal? Od razu byłoby o mnie głośno i o mojej twórczości. Mogliśmy się o tym przekonać, że to jakiś sposób na zaistnienie, choć wątpliwe moim zdaniem, gdy jedna z literaturoznawczyń ze Szczecina w zeszłym tygodniu przed kamerami telewizyjnymi i mikrofonami radiowymi „leciała łaciną”, a jeszcze szczyciła się tym, kim jest. Dała przykład młodzieży akademickiej i szkolnej, jak ma oficjalnie i bez skrępowania wyrażać swoje emocje!!! Nie jest to dla mnie wzór do naśladowania, dlatego nie wymienię jej nazwiska, bo „do rzeczy to nic nie wnosi”, choć też wiem, jak uczył Wańkowicz, kiedy trzeba „łaciną pojechać” i to ostro. Wulgaryzmy nie są mi obce, tylko trzeba wiedzieć, kiedy je zastosować, w jakim miejscu i do kogo. Poza tym profesora zobowiązuje do przestrzegania dobrych obyczajów pozycja, nie może pozwalać sobie na skandal, jest autorytetem, a nie jakimś „oblojdro”, który nie panuje nad emocjami, chyba, że jest „profesorkiem”, czy „profesorką” w tym ujemnym tego słowa znaczeniu.

  • Kim są Pana bohaterowie? Alter ego?

Nie do końca. To wyobraźnia pomieszana z obserwacją życia. Byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że mojej jakiejś części w moich powieściach nie ma. Jest nawet jej sporo.

  • Czy może ktoś ze znajomych, rodziny – rozpoznał siebie w bohaterach Pana powieści?

Rodzina rozpoznaje się bez problemu, nawet o niektórych osobach sportretowanych przeze mnie rozmawiamy, żartujemy, że coś udało mi się pokazać dość wyraźnie, nawet moje czy bliskich mi osób wady. Każdy u nas ma do tego dystans. Gorzej ze znajomymi, którzy milczą i udają, że któraś ze scen ich nie dotyczy, bo nie są najkorzystniej w niej pokazani. Czy się obrażają? Nie wiem. Nie dają mi do zrozumienia, że się rozpoznali. Za to ci, których chwalę, od razu po lekturze książki dzwonią i mówią, że ich dobrze pokazałem. Odpowiadam, że to nie moja zasługa. Piszę prawdę. A pokazuję ich tak, jak sobie na to zasłużyli.

  • Skąd czerpie Pan Profesor inspirację do stworzenia fabuły?

Moim ulubionym gatunkiem dziennikarskim jest reportaż. Moje powieści też w dużej mierze są o charakterze reportażowym, nawet świadomie piszę w takiej konwencji, dlatego nie tyle tworzę fabułę, co ją odtwarzam. Patrzę, obserwuję, co dzieje się dokoła, o czym rozmawiają ludzie, co ich interesuje, notuję i układam w całość. Fakty mieszam z fikcją jak w reportażu!!! Zapewniam Panią, że żaden reporter nie przyzna się do stosowania fikcji, a wiem, że jednak reporterzy ją stosują. Wyznają wańkowiczowską zasadę: „co jest prawdopodobne, jest prawdziwe”. Proste odtwarzanie potocznego życia bardziej interesuje odbiorców niż krytyków.

  • A teraz poprosimy o przepis literaturoznawczy na konstrukcję fabularną dobrej powieści – jakie są niezbędne elementy udanej fabuły? Taki mini-poradnik dla początkujących twórców.

Chciałbym mieć taki przepis na dobrą powieść, która spodobałaby się publiczności, ale nie mam. Jestem wierny klasycznemu ujmowaniu rzeczywistości. Przejrzystość kompozycji jest dla mnie najważniejsza, istotne jest też obrazowanie, układ przyczynowo-skutkowy. Wolałbym wcale nie pisać, gdybym miał stosować zasadę Witkacego: „mózg wariata na scenie”. Pewno to by się podobało krytykom, którzy zastanawialiby się, co miałem na myśli, jaka jest głębia głupoty, albo inaczej: mojego przesłania. Nie, to mi nie odpowiada. Jeśli chodzi o przepis na dobre pisanie to według mnie receptą jest czytanie klasyki i podglądanie jak wielcy pisarze pisali: m.in. Sienkiewicz, najbardziej popularny w USA do dzisiaj i najczęściej wydawany tam polski pisarz, czy to się komuś podoba, czy nie, dalej Prus, Reymont, Żeromski, Iwaszkiewicz, Wańkowicz, Dąbrowska, Nałkowska, Marek Nowakowski, Kapuściński, Chwin. Z obcych Flaubert, Tomasz Mann, Henryk Mann, Fielding, Joyce`a „Ulisses”, który nie jest przejrzysty i łatwo się go nie czyta, ale Joyce pokazał, jaki jest stan naszej świadomości. To reportaż z człowieczego umysłu. Może to taki „mózg wariata na scenie”, ale potrzebny, dalej Tołstoj, konicznie Dostojewski, Borys Pasternak, Aleksiejewicz, Hemingway, Steinbeck, Irvin Shaw, Camus, Capote, Orana Fallaci. Wymieniać mogę w nieskończoność nazwiska autorów, którzy mnie zachwycają i często do ich twórczości wracam. Preferuję klasyczną konstrukcję fabularną, przejrzystość formy. Zawsze studentom, którzy zwracają się do mnie z prośbą o opinię o ich twórczości przywołuję radę Sienkiewicza: „tylko nie wpadaj w żaden styl, nie pisz po literacku. Mała rzecz! Rozumiem to dobrze, że im pisarz znakomitszy, tym mniej pisze po literacku”. To mój punkt widzenia. Wiem, że wielu może się z nim dzisiaj nie zgadzać, że to przestarzałe teorie, ale to jest mój świat.

  • W pomysłach konstrukcji wątków wykorzystuje Pan motywy podróży i tajemnicy rodzinnej, choroby i oczywiście miłości. To przepis na sukces?

Podróż to ruch, odkrywanie czegoś nowego, to nowe możliwości, sprawdzanie się w nowych okolicznościach, jak u Tokarczuk w książce Bieguni. Rodzinne tajemnice, a która rodzina ich nie ma, tak samo choroby, każdy się ich boi. Miłość! To motywy samonośne, zawsze interesują czytelnika. Pewno to przepis na sukces, tylko sztuką jest o tym ciekawie opowiadać. Przynajmniej próbuję…

  • Pana powieści też są czytane w radiu. To chyba powód do satysfakcji.

Ogromny i motywuje do dalszej pracy. Wcześniejsza powieść pt. Uciec, zapomnieć, znaleźć… z roku 2003 była czytana w Radiu Rzeszów w roku wydania i od marca do czerwca tego roku w Radiu Pojezierza i Kujaw.

  • Jakie powieściowe plany?

Wolę na razie o nich nie mówić. To moja tajemnica…

- Dziękuje za rozmowę.

Rozmawiała Paulina Maria Wiśniewska

 

Na zdjęciu – prof. K. Wolny-Zmorzyński

Fot. Renata Misz-Zmorzyńska

Linki do powieści autorstwa prof. K. Wolnego-Zmorzyńskiego:

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/k-wolny-zmorzynski-czas-kwarantanny-powiesc/

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/k-wolny-zmorzynski-sekret-sabiny-powiesc/

kwaranatanna-przód ss-330x462

 

„Psy na tropie i w akcji” trafiają do kolejnych przewodników psów

Tym razem pies o imieniu Prezes zabrał się z zainteresowaniem do sprawdzenia, cóż też na jego temat napisano w książce. Na szczęście tekst został skonsultowany z jego przewodnik Katarzyną Dołębską, a więc wszystko się zgadza – Prezes jest psem wszechstronnie uzdolnionym i potrafi korzystać ze swojego węchu – wytropi i oznaczy zapach tytoniu, zapach narkotyków a i człowieka chętnie poszuka. To nie są jego jedyne umiejętności. Zapraszamy do lektury!

Jego przewodnik Katarzyna Dołębska, lekarz weterynarii, przygotowuje publikację dotyczącą pierwszej pomocy dla psów. To będzie lektura obowiązkowa dla właścicieli i przewodników psów aktywnych i na służbie.

dr Joanna Stojer-Polańska

Fot. Pies o imieniu Prezes, Katarzyna Dołębska

Zbiór baśni, legend i podań ludowych braci Grimm – zapowiedź wydawnicza

Niebawem nakładem naszego wydawnictwa ukaże się nowe, autorskie tłumaczenie baśni braci Grimm. 

Zbiór baśni, legend i podań ludowych braci Grimm przybliża nam nie tylko świat mrocznych germańskich wierzeń z pradawnych czasów, ale także rzeczywistość historyczną i społeczną krajów niemieckojęzycznych dziewiętnastego wieku. Adresatem obfitujących w niesprawiedliwość, brutalność i okrucieństwo tekstów początkowo nie były dzieci, ale zainteresowani ich aspektami folklorystycznymi, lingwistycznymi i historycznymi dorośli. Z pewnością wpływ na nie wywarły także toczące się w czasie gromadzenia materiałów wojny i związane z nimi, szczególnie wśród ludności wiejskiej, lata biedy i wyrzeczeń oraz marzeń o życiu spokojnym, dostatnim i sprawiedliwym. Dopiero w następnych wydaniach zbiór „opowiadań dla dorosłych” stopniowo przekształcony został, między innymi przez częściową zmianę formy stylistycznej oraz sformułowanie morałów, w pozycję wychowawczą dla dzieci. Przesłania opowieści z pradawnych czasów są nadal aktualne, zawierają one wspólne nie tylko dla ludów germańskich ponadczasowe wartości. Wszechobecny jest w nich tajemniczy, tworzący klimat grozy świat przyrody, często w tle pojawiają się pełne niebezpieczeństw ciemne lasy z czyhającymi w nich wilkami, zbójcami, czarownicami i koboldami, a niekiedy kryjące przedziwne tajemnice studnie lub ciemne jaskinie. „Dobrymi” bohaterami są osoby społecznie wyizolowane, osierocone, biedne lub uważane przez innych za naiwne i głupie, „złymi” – bezlitośni królowie czy też okrutne macochy. W kolorach czarno-białych przedstawiona jest odwieczna wojna dobra ze złem, uwrażliwienie zaś na zło, cierpienie i niesprawiedliwość uczy współczucia i empatii zarówno względem ludzi, jak i zwierząt.

W roku 2005 baśnie braci Grimmów zostały wpisane przez UNESCO na listę „Pamięć Świata”.

Halina Knogler, tłumaczka

Dr M. Talarczyk: Taki czas… śmierć i żałoba

Wielu z nas przeżyło śmierć bliskiej osoby i doświadczało stanu żałoby… Śmierć zaliczana jest do najsilniejszych krytycznych wydarzeń życiowych, nie spowodowanych przez człowieka (poza samobójstwem i zabójstwem). Ze śmiercią bliskiej czy ważnej w naszym życiu osoby wiąże się kryzys psychologiczny, którym może być proces żałoby. Sposób przeżywania śmieci i żałoby po odejściu bliskiej osoby zależy od różnych czynników, m.in. więzi ze zmarłym, rozwojem i cechami osobowości, w tym również funkcjonowaniem mechanizmów obronnych, wsparcia ze strony bliskich, uwarunkowań kulturowych, a także od wieku osoby przeżywającej śmierć i żałobę.

Wiek jest istotnym czynnikiem determinującym rozumienie i przeżywanie śmierci, inaczej śmierć rozumieją dzieci, również w zależności od etapu swojego rozwoju, a inaczej osoby dorosłe. Dlatego też w interwencji kryzysowej czy psychoterapii innej formy pomocy będą wymagali dorośli, innej dzieci w wieku przedszkolnym czy młodszym szkolnym, a jeszcze innej w okresie dorastania. W tych przypadkach, szczególnie w rodzinach posiadających jeszcze młodsze dzieci, żałoba przeżywana przez rodziców może być przez dzieci doświadczana jako przewlekła sytuacja kryzysowa. Jak już wyżej wspomniałam, rozumienie śmierci zależy od wieku dziecka, szczególnie od fazy rozwoju  procesów poznawczych. Jak pisze Badura-Madej „percepcja i pojęcie śmierci u dzieci różnią się od pojęć stosowanych prze dorosłych. Małe dzieci do 3 roku życia nie posługują się pojęciami, lecz doświadczają wydarzenia przez intensywne doznania zmysłowe i wyobrażenia. Nie rozumieją też w pełni, że coś może istnieć poza ich sensoryczną percepcją. Jeżeli umiera rodzic, dziecko przeżywa przykre doznania z powodu nieobecności opiekuna, ale nie z powodu samego faktu śmierci[3, s. 588]. Dzieci w wieku przedszkolnym charakteryzuje myślenie przedoperacyjne, które obejmuje okres od 2. do 7. roku życia. W wieku 3-5 lat dzieci mają przekonanie, że zmarli żyją w zmienionych okolicznościach. Myślenie dzieci w tym wieku cechuje także przekonanie, że przedmioty mogą się poruszać i mówić (myślenie animistyczne), a śmierć jest snem. W tym okresie rozwoju myślenie dzieci jest również magiczne, co oznacza, że wszystko zależy od woli i życzeń człowieka, śmierć więc może zależeć od woli człowieka, człowiek może umrzeć, bo ktoś życzył mu śmierci, ale możliwy jest tez powrót do życia. Myślenie magiczne może w związku ze śmiercią  wywoływać poczucie wpływu na śmierć oraz poczucie winy, bo może być konsekwencją złych myśli lub uczynków dziecka. Dzieci „mogą też odczuwać złość, że zmarła osoba je porzuciła, mogą też przeżywać lęk przed porzuceniem przez innych bliskich z otoczenia. Dorośli powinni być szczególnie wrażliwi na zachowania dzieci wywołane poczuciem winy za śmierć bliskiej osoby” [3, s. 588].

Dzieci w wieku  6-8 lat personifikują śmierć i są przekonane, że śmierć dotyczy tylko osób starych i chorych, bo są za słabe, by przezwyciężyć śmierć. W tym wieku dzieci też interesują się tym, co dzieje się z ciałem po śmierci, również jego rozkładem, boją się także, że same mogłyby znaleźć się w trumnie. Dzieci w wieku 9-12 lat, rozumieją nieodwracalność śmierci, są przekonane o życiu po śmierci, a jednocześnie trudne jest dla nich pogodzenie przekonania o życiu po śmierci i byciu w niebie z wyobrażeniami rozkładającego się ciała. W tym wieku dzieci rozumieją śmierć, jako nieodwracalny fakt, który jednak dotyczy głównie ludzi starych.  Natomiast w okresie adolescencji młodzież rozumie śmierć, jako nieodwracalny fakt, który jednak dotyczy głównie ludzi starych. W okresie adolescencji młodzież rozumie, że „śmierć jest ostateczna i nieodwracalna i dotyczy każdego, również ich” [3 s. 589]. Dla nastolatków śmierć ma bardziej znaczenie duchowe niż cielesne i są przekonani, że nie powinna zdarzyć się szybko. Nastolatki żyjąc raczej teraźniejszością, nie przewidują, że śmierć może przerwać ich aktualne życie, dlatego też nie obawiają się ryzykownych sytuacji, a czasami sami je prowokują. Jak pisze Badura-Madej, w interwencji kryzysowej wobec dzieci, które doświadczyły śmierci bliskiej osoby, ważne jest towarzyszenie dziecku i wsparcie, które umożliwi „przejście przez etap zaprzeczania i  konfrontację z realnością śmierci, a następnie przez kolejne etapy żałoby i dopuszczenie bardzo trudnych emocji, takich, jak żal, lęk i smutek” [3, s. 589]. W pomocy udzielanej dzieciom ważne jest uwolnienie dziecka od poczucia winy, odpowiednia dla wieku dziecka jasna komunikacja, bez nadmiernego ochraniania dziecka i dezinformacji, co może u dzieci wywoływać strach.

W przypadku osób dorosłych powszechnie akceptowany jest model żałoby zaproponowany przez Bowlby’ego, w którym wyodrębnia się cztery etapy procesu żałoby:

- pierwszy etap: osłupienie – poczucie wewnętrznej pustki lub ataki paniki albo nadmierna aktywność (trwa zwykle od kilku godzin do tygodnia),

- drugi etap to: tęsknota i poszukiwanie – pragnienie odzyskania utraconej osoby i poszukiwanie jej, czasami unikanie miejsc i przedmiotów związanych ze zmarłym (trwać może miesiącami, a nawet latami),

- trzeci etap: dezorganizacja i rozpacz – poczucie bezsensu, braku celu, apatia, może też ujawnić się depresja jako reakcja na stratę, przez niektórych doświadczanie obecności zmarłego,

- czwarty etap: reorganizacja – zaakceptowanie straty, które nie zawsze jest możliwe, np. gdy rodzicom umiera dorastające dziecko, wówczas ból żałoby może trwać całe życie, mimo, że rodzice przystosowali się do nowego sposobu życia.

Przyjmuje się, że zwykle doświadczanie faz żałoby, trwa około roku. Choć poza wyżej wymienionymi czynnikami może również zależeć od tego, w ilu i jakich rolach psychospołecznych funkcjonuje osoba doświadczająca żałoby, czy rola np. żony, matki, córki, siostry, która straciła najbliższa osobę jest jedyną, czy doświadcza też innych ról czy więzi poza tą związaną z osobą zmarłą.

Jeżeli poszczególne fazy żałoby trwają znacznie dłużej lub są tak bardzo nasilone, że uniemożliwiają funkcjonowanie, wówczas stan taki może wymagać profesjonalnej pomocy. W systemowej terapii rodzin, ważne jest przyjrzenie się jakie inne problemy emocjonalne w rodzinie pojawiają się w czasie trwania żałoby, bo mogą one być związane z żałobą i mieć wpływ na jej przeżywanie przez jednostkę czy rodzinę.

 

dr Małgorzata Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta

www.system-terapia.pl

 

Źródła:

  1. Bolwby J., Attachment and Loss. Vol. III – Loss. Sadnes and Depression. Basic Books, London 1980.
  2. Kübler-Ross E.: Życiodajna śmierć. Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1996.
  3. Badura-Madej W., Kryzysy i interwencja kryzysowa w terapii dzieci i młodzieży. W: Psychiatria dzieci i młodzieży (red. I. Namysłowska). Warszawa: Wydawnictwo Lekarskie PZWL, 2012.
  4. Morrison J.: DSM – 5. Bez tajemnic. Praktyczny przewodnik dla klinicystów. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2016.

 

 

 

Bezbronni tematem kryminalistycznej konferencji naukowej w wersji online

Uniwersytet SWPS w Katowicach corocznie organizuje konferencje poświęcone niewykrytym przestępstwom, czyli tym ukrytym w ciemnej liczbie przestępstw. Jednak ze względu na pandemię uczestnicy konferencji spotkają się wyłącznie online. Prelegenci będą swoje referaty wygłaszać w sali konferencyjnej w Katowicach, łącząc się z pozostałymi uczestnikami przez internet. Sala wypełniona zwykle po brzegi teraz będzie gościła tylko referentów. 

- Podczas konferencji przyjrzymy się takim zdarzeniom kryminalnym trudnym do ujawnienia, jak: zaginięcia (w szczególności dzieci), akty przemocy psychicznej, fizycznej i seksualnej wobec ofiar, które nie są w stanie się obronić przed sprawcą, czy przestępstwa seksualne, gdzie ofiary się wstydzą albo boją zawiadomić służby. Konferencja ze względu na pandemię koronawirusa będzie miała charakter zdalny. Certyfikaty za udział w konferencji wyślemy pocztą – poinformowała dr Joanna Stojer-Polańska, kryminalistyk, organizatorka konferencji.

Tak o konferencji napisano na stronie domowej SWPS:

„Ciemna liczba przestępstw to zagadnienie niezwykle trudne do zbadania, ale analiza konkretnych przypadków kryminalnych pokazuje, że nawet po latach zagadki kryminalne da się rozwiązać. Można osądzić sprawcę, a ofierze i jej rodzinie przywrócić wiarę w sprawiedliwość. Czasami podobne sprawy są niemalże gotowym scenariuszem na wciągający film kryminalny, ale tylko te, których tajemnicę udało się ujawnić. Nie zawsze jednak tak się dzieje.

Co zwiększa szansę na sukces wykrywczy? Co zyskujemy dzięki nowym możliwościom badawczym w laboratoriach kryminalistycznych? Co może zaoferować rozwój technologii? Co dają osiągnięcia współczesnej psychologii? Podczas spotkania poruszone zostaną kwestie związane zarówno z możliwościami kryminalistycznymi dotyczącymi wykrycia, jak i z badaniem relacji sprawcy z ofiarą. Będziemy także dyskutowali o społecznych przyczynach braku zawiadomienia o przestępstwie czy też o regulacjach prawnych, które sprzyjają zapobieganiu i zwalczaniu przestępczości. Warto też zwrócić uwagę na nowe typy przestępstw. Perspektywa wiktymologiczna bywa bardzo pomocna w analizie bezbronności.

Konferencja będzie stanowiła interdyscyplinarne forum wymiany doświadczeń w zakresie walki z ciemną liczbą przestępstw przeznaczonym dla: funkcjonariuszy organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości, psychologów, naukowców i praktyków zajmujących się walką z przestępczością oraz pomocą ofiarom przestępstw, dla studentów czy osób zajmujących się profilaktyką przestępczości lub jej zwalczaniem.”

Czytaj więcej: https://www.swps.pl/nauka-i-badania/konferencje/21948-ciemna-liczba-przestepstw-przestepstwa-przeciwko-bezbronny

 

Zajęcia fakultatywne nt. „Socjologii COVID-19″ dla studentów w Lublinie

W obecnych czasach pandemii wywołanej koronawirusem Polacy jeszcze częściej korzystają z mediów społecznościowych, w których, niestety, można natrafić na mnóstwo fałszywych informacji. Jedni publikują je z niewiedzy, inni dla zabawy, a jeszcze inni dla straszenia, wywoływania paniki. W końcu nikt już nie jest pewny, czy stosując się do rekomendowanych zaleceń jest się w stanie faktycznie zminimalizować ryzyko zagrożenia. Ludzie w obliczu pandemii są żądni informacji.  Ważne jest więc, aby były to informacje rzetelne. Podaje się, że konsultanci Telefonicznej Informacji Pacjenta (infolinia pod numerem 800 190 590), gdzie można  uzyskać wszystkie niezbędne informacje o postępowaniu w sytuacji podejrzenia zakażenia koronawirusem, odbierają nawet kilka tysięcy połączeń dziennie w sprawie koronawirusa. Istnieje więc potrzeba nie tylko informowania, ale także edukacji w tym zakresie. Cieszy fakt, że na niektórych Uczelniach, np. UM w Lublinie, jak podaje prof. ucz. dr hab. Włodzimierz Piątkowski, Kierownik Katedry Społecznych Problemów Zdrowotności Inst. Socjologii UMCS Zakład Socjologii Medycyny, rozpoczynają się zajęcia fakultatywne nt. „Socjologii COVID-19″ dla całego II roku kierunku socjologia, studia licencjackie. Może warto takie zajęcia wprowadzić na innych Uczelniach i do tego celu w naszym odczuciu przydatna może być książka „Życie w cieniu pandemii. Aspekty medyczne, etyczne i społeczne”.

prof. zw. dr hab. n. med. Elżbieta Krajewska-Kułak

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/zycie-w-cieniu-pandemii-aspekty-medyczne-etyczne-i-spoleczne/

Zofia Sareńska o bólu odrzucenia przez ojca

Nasza Autorka, Zofia Sareńska, bardzo szczerze odkrywa swój ból bycia niechcianym dzieckiem. Czy jako dorosła kobieta potrafiła się z tym uporać?…

„Tak, jestem dzieckiem niechcianym i nieplanowanym. Urodziłam się wbrew woli ojca, ale żyję i za to dziękuję!!! Jednak przez wiele lat nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Nie jest prawdą, że z tego się wyrasta, kiedy człowiek dorośnie. Że dziecko wystarczy ubrać, nakarmić i dopilnować, żeby skończyło szkołę. Tym może zająć się państwo. Ale żadne, nawet najbardziej opiekuńcze państwo nie zapewni dziecku, żeby czuło się kochane. Państwo nie przytuli dziecka, nie weźmie go na kolana, nie pogłaszcze i nie pocałuje w czoło. Nie pochwali go za małe, drobne osiągnięcia i nie zgani za popełnione małe przewinienia. Państwo widzi i chwali dopiero duże, widoczne osiągnięcia i karze za przestępstwa. Ale pomiędzy jednymi i drugimi jest luka, którą trzeba wypełnić. Mogą to zrobić tylko kochający rodzice. Dziecko musi wiedzieć i czuć, że jest kochane i akceptowane. Przez obojga rodziców.

W przeciwieństwie do ojca matka dziecka jest zawsze znana. To ona chodzi w ciąży i to ona musi urodzić.  Jak porzuci dziecko, zrobi mu krzywdę po porodzie albo w inny sposób będzie chciała się go pozbyć, spotka się nie tylko z krytyką ale i z karą. A gdzie ojciec tego dziecka?  Nie ma go? Nie. Jest. Tylko po prostu założył białe rękawiczki i prężnie wypina pierś pełną odznaczeń i orderów.”

Czytaj więcej: https://zofiasarenska.pl/2020/10/27/zbrodniarze-w-bialych-rekawiczkach/

Polecamy książkę autorstwa Zofii Sareńskiej w naszej e-ksiegarni, link -

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/zofia-sarenska-i-bog-zeslal-mi-joanne-dziennik-terapii-ii-wydanie/

Profesor Wojciech Nowiak: Politolog z obiektywem

Profesor Wojciech Nowiak – politolog zatrudniony na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ekspert m.in. od terroryzmu czy polityki społecznej. Człowiek wielu pasji. Swoją wrażliwość uzewnętrznia m.in. poprzez fotografowanie ptaków. Zdecydował się na rozmowę z Marią Kubiak o jego hobby.

Panie Profesorze, studenci mówią o Panu, że ma Pan „gołębie serce”…

Nigdy nie widziałem „gołębiego serca”, wiele gatunków gołębi fotografowałem i to niemal na krańcu świata, bo w Australii czy Nowej Zelandii. Raz, gdy moi synowie chodzili jeszcze do przedszkola „Parkowe Skrzaty” ratowaliśmy gołębia, rasowego i zaobrączkowanego, kontaktując się ze Związkiem Hodowców Gołębi Pocztowych. W Polsce i nie tylko, gołębie mają złą opinię z uwagi na ich liczbę oraz fakt zanieczyszczeń, co jest winą ludzi, ponieważ to oni – poprzez dokarmianie – wspierają rozwój populacji tzw. gołębia miejskiego. Ludzie, mieszkańcy miast, walcząc z plagą gołębi wyrządzają krzywdę innym gatunkom miejskim np. sympatycznym kawkom. Ta krzywda i krótkowzroczność to likwidacje ich miejsc gniazdowania, poprzez zamykanie otworów wentylacyjnych, gdzie kawki potrafią gniazdować – w obawie, iż zaczną gniazdować tam gołębie.

To wyraz bezmyślności…

Przerażającym dla mnie przykładem ludzkiej głupoty jest także los gołębia wędrownego żyjącego w Ameryce Północnej, który był najliczniejszym gatunkiem ptaka zamieszkującego kulę ziemską. Tych ptaków żyło około 5 miliardów. Zostały całkowicie wytępione w XIX wieku na skutek polowań i planowego tępienia przez farmerów. Płacono 50 centów za tuzin martwych ptaków. Ostatni dziki osobnik został zastrzelony w 1900 roku w Ohio.

Przejdźmy jednak od gołębi do „gołębiego serca”…

Nie jest mi obojętny los innych ludzi. Zostałem tak wychowany. Przekazali mi moi przodkowie. To losy wojenne moich rodziców, lata młodości w łagrach i więzieniach spędzone przez moja mamę. Tułaczka i utrata majątku moich dziadków, którzy przywędrowali do Polski z kresów. Oni wszyscy, mimo swoich bolesnych doświadczeń, uczyli mnie szacunku do drugiego człowieka. W łagrach były dziesiątki narodowości, a jedyny podział był na złych i dobrych ludzi. Tego mnie nauczono i to staram się przekazać moim dzieciom i studentom. Moja dewiza życiowa to teoria złych i dobrych uczynków. Warto czynić dobro, bo ono wraca. O tym wiedzą moi studenci i cały świat wokół mnie. Liczy się każdy człowiek i jego los. To w Torze, znanej Chrześcijanom jako Stary Testament, napisano: „Kto ratuje jedno życie, tak jakby cały świat ratował”.

Coś w tym jest…

Wiem coś o tym, bo kiedyś miałem to szczęście, że uratowałem życie trzem młodym, tonącym w morzu dziewczynom. Nie ukrywam, że nie było to łatwe i wiązało się z narażaniem własnego życia. Ten dar, fakt, że one gdzieś żyją, są dzisiaj pewnie matkami, jest we mnie – to niesamowite uczucie mieć w sobie „to coś”. Dlatego zachęcam wszystkich do działania. I wcale nie muszą być to aż tak dramatyczne okoliczności. Wystarczy spojrzeć w około, każda twarz coś mówi. Gdybyśmy tylko, jako ludzie potrafili patrzeć i mieli odwagę zapytać: „Co Cię boli?”, „Czy coś Ci dolega?”, „Czy masz jakąś potrzebę?”; „Czy mogę Ci pomóc?”, to świat byłby inny!

Pana studenci też są Pana otoczeniem…

Nigdy nie przechodzę obojętnie obok nich. Ich też pytam i zachęcam do podobnego stosunku do innych ludzi.

Czyli ma Pan „serce na dłoni”…

Kiedyś idąc ulicą Fredry, śpiesząc się na jakieś spotkanie, zostałem poproszony o pieniądze przez starszą kobietę. Nie byłem w ich posiadaniu, bo większość z nas ma teraz karty kredytowe. Miałem z tego powodu straszne wyrzuty sumienia. Myślałem o mojej babci, która dożyła prawie 90 lat, o mojej mamie, że to one mogły być tą staruszką. Długo chodziłem po Poznaniu, aż odnalazłem ją i dałem jej jakieś drobne pieniądze, bo było mi z tym ciężko. Czy to oznacza „gołębie serce” czy „serce na dłoni”?

Z pewnością jest Pan wrażliwym człowiekiem, co także udowadnia Pana pasja w postaci fotografowania ptaków? Skąd to zamiłowanie?

Przyroda zawsze była mi bliska. Byłem i jestem harcerzem – bo jest się nim przez całe życie. Jeździłem na obozy harcerskie, kolonie, zimowiska, obozy wędrowne – miałem szczęście bycia dzieckiem w czasach, gdy takie formy wypoczynku nie zależały od zasobności portfela rodziców. Od dziecka fotografowałem. Ptaki stały się jednak moją pasją, obiektem zainteresowań 12 lat temu. Wtedy „odkryłem” awifaunę, a powodem były moje spacery z nowo narodzonym synem Maksymilianem Abramem, a potem Hugo Stanisławem po lasach z wózkiem i stopniowo za rękę. To Żurawiniec, tereny UAM na Morasku dały mi bodźce. Potem to już efekt tzw. „kuli śnieżnej”. To nauka, poznawanie gatunków, ich zwyczajów i kolejne gatunki dodawane do „kolekcji” stwierdzeń oraz fotografii. Dzisiaj są ich setki i aparat z długim obiektywem, który zawsze mi towarzyszy.

Co to Panu daje?

Mam możliwość czerpania z niesamowitego daru, jakim jest natura. Dzisiaj to nie tylko ptaki i przyroda ożywiona. Obiektem moich obserwacji są również owady, płazy, gady, kwiaty, trawy, grzyby, mchy, kamienie i krajobrazy. Z uwagi na ptaki i ich biotop, to wschody i zachody słońca, to cztery pory roku. To możliwość obserwowania tańczącej zorzy polarnej, tego się nie zapomina, to trzeba przeżyć. W tym roku namówiłem moich synów – Maksa i Hugo oraz moją żonę Karolinę, do spędzenia nocy na plaży i spania w szałasie. Spektakl gwiazd dał wiele, zwłaszcza Maksowi, który siedział ze mną przy małym ognisku i czegoś się uczył. Fotografując zdarzało mi się ocierać o śmierć, to też jest przeżycie. Raz prawie zamarzłem, popadłem w stan hibernacji i dopiero promienie słońca, podobnie jak owady, które fotografuję, dały mi życie. To niesamowite uczucie. Pewnie nigdy by mnie to nie spotkało, gdyby nie chęć sfotografowania jakiegoś gatunku i wejście w nocy do zamarzniętej, pokrytej lodem wody i czekanie na słońce. Innym razem to samotność daleko w górach Norwegii i czekanie wśród śniegów w bardzo niskich temperaturach na zorzę polarną. Jesteś Ty, śnieg, mróz, góry i stada wołów piżmowych, gdzieś tam w ciemności… Taki wół piżmowy waży 400 kg, jednak chęć spotkania zorzy jest silniejsza od lęku spotkania z nim. To wreszcie przyjemność, gdy po wielokilometrowej wędrówce z aparatem i kilkudziesięcioma kilogramami sprzętu zasypiasz pod kilkusetletnim dębem i budzisz się w promieniach słońca.

Jaki jest schemat Pana działania w zakresie fotografowania? Obmyśla Pan strategię czy działa Pan ad hoc?

Podstawowa strategia to: Miej ze sobą aparat, a najlepiej dwa. Długi obiektyw na ptaki i kilka krótkich do krajobrazów i zdjęć makro. Jeśli jadę gdzieś pierwszy raz (może być to zarówno Polska lub Nowa Zelandia) studiuję mapy, planuje trasy, oceniam sytuację oczami wyobraźni. Potem to konfrontacja z rzeczywistością – teren, pogoda, sytuacja są bardzo dynamiczne. To ocena ryzyka, dotyczy to krokodyli, jadowitych pająków, węży i innych zwierząt. W Polsce to niestety ludzie bywają niebezpieczni! W niektóre miejsca wraca się i wtedy jest możliwość opracowania strategii inaczej. Wybranie miejsca, już wcześniej poznanego, sprzętu, środków do maskowania i oszacowanie czasu. Czasami w czatowni spędza się długie godziny, raz jest gorąco, innym razem doskwiera mróz.

Na co Pan szczególnie zwraca uwagę fotografując?

Zwracam uwagę na świat. To nie tylko ptaki i przyroda, to również ludzie i sytuacje. Bardzo lubię podglądać ludzi i fotografować ich twarze. Robię to wykorzystując ich naturalne zachowania. Mam zdjęcia ludzkich twarzy, ludzi w różnym wieku, z różnych kontynentów. Często idąc w środku nocy kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt kilometrów z myślą o spotkaniu jakiegoś ptaka, dostrzegasz coś zupełnie innego. Mam na przykład Mauzoleum Lincolna bez ludzi, normalnie są tam tłumy o wschodzie słońca. Tylko, że ja byłem tam przed antyterrorystą, który obejmował tam służbę. Sprawdza się: „Kto rano wstaje…”

Czy Pana prace niosą jakieś przesłanie?

Przyroda sama w sobie jest przesłaniem. Jej piękno oraz geniusz zawarty w każdym stworzeniu i kropli rosy, płatku śniegu. Generalne przesłanie, to: „Zatrzymaj się, zastanów, powstrzymaj siebie i innych przed działaniami, które niszczą ten świat”. Ostatnio zrobiłem cykl zdjęć: pliszka górska wśród śmieci. Tego rzadkiego ptaka spotkałem na obszarze „Natura 2000” nad rzeką Wełną. Niestety w otoczeniu setek pustych i wyrzuconych do rzeki butelek po alkoholu i innych napojach. Przyniosło mi dużą satysfakcję, że na te zdjęcia zareagowały setki ludzi z Polski i świata. Znaleźli się nawet wolontariusze, którzy te śmieci posprzątali.

Czy realizacja Pana pasji nie odbywa się kosztem rodziny? Co jej członkowie na Pana hobby?

Moja rodzina (oraz całe moje otoczenie) wie, że dzięki mojej pasji odreagowuję, czerpię energię. Na szczęście, jak jesteśmy razem, to oni śpią, a ja wstaje w nocy i wracam na śniadanie. Jak jestem w podróży to, jeśli jest to mój wyjazd prywatny, nie udział w konferencji, kongresie, seminarium, badaniach, wszędzie zabieram aparat, jest to za ich zgodą i akceptacją. Od pewnego czasu, gdy decydujemy o wspólnych wakacyjnych wyjazdach z żoną, mamy czas dla siebie, gdy synowie są na obozach harcerskich, to wybieramy takie miejsca, gdzie oboje możemy czerpać. Pewnego roku to była Czarnogóra i scenariusz: Ja wstaję w środku nocy, rezerwuję leżak dla Karoliny przy basenie, idę kilka kilometrów, fotografuję i wracam na wspólne śniadanie. Dla mnie i moich bliskich ważne jest, że ich do niczego nie zmuszam! Lodowce, zimy, dżungla, pustynia, to nie są ich klimaty – oni po prostu nie chcą tam ze mną być. Ja jestem wdzięczny, że udzielają mi błogosławieństwa i mówią żebym na siebie uważał i wracał cały i zdrowy do domu. Kocham moją rodzinę i fakt, że dają mi tę szansę, świadczy o tym, że oni kochają mnie. Nie są przysłowiowym „psem ogrodnika”! Bardzo im za to dziękuję.

Coraz więcej osób jest zainteresowanych Pana twórczością? Co Pan na to?

Nie wiem, czy tak jest, zbytnio nie zależy mi na zdobywaniu rozgłosu. Ostatnio, jeden z kolegów namówił mnie do uruchomienia konta na Facebooku i tam w miarę skromnych możliwości czasowych zamieszczam jakieś zdjęcia. Staram się nimi opisywać świat, nawet rzeczywistość polityczną.

Gdzie można podziwiać Pana fotografowanie?

Tak jak już wspominałem, na Facebooku. Zrobiłem także kilka wystaw tematycznych na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Myślę także o utworzeniu strony internetowej. Może w końcu poproszę kogoś z wydziału o radę i pomoc w jej stworzeniu?! Zdjęć mam tysiące – ptaki, przyroda, krajobrazy, ludzie, miejsca…

To nie jedyna Pana pasja…

Jeśli masz rodzinę, a ja ją mam, to to też jest Twoja pasja. W ogóle moją pasją są na pewno ludzie. Pasją są dla mnie również miejsca na ziemi – Północna Europa i Ziemia Święta. Ostatnio zaangażowałem się w Proces Pokojowy na Bliskim Wschodzie, robię to z pasją i przekonaniem, że Arabowie i Żydzi maja prawo do spokojnego życia w pokoju. Lubię gotować – to w jakimś stopniu również moja pasja. Lubię majsterkować, malować, naprawiać – bycie malarzem pokojowym, hydraulikiem i elektrykiem to, od czasu do czasu, moja kolejna pasja. Lubię poznawać innych ludzi. Znam ludzi różnych kultur, ras, religii, ich poznawanie to w jakimś sensie też pasja.

Czym nas jeszcze prof. Wojciech Nowiak zaskoczy najbliższym czasie?

Chętnie pokazałbym zdjęcia dzieci z Papui Nowej Gwinei oraz Kuby. Nigdy ich do tej pory nie pokazywałem. Zrobiłem setki kolorowych odbitek dzieci z Papui i wysłałem je tym dzieciom. Każde odręcznie zadedykowałem i podpisałem, zajęło mi to kilka godzin. Dzieci bardzo się z tego cieszyły, podobno mówiły, że czuły w ten sposób moją obecność. Ja pamiętam ich twarze. Może zdjęcia nie przyrodnicze i nie ptaków będą takim zaskoczeniem?

Dziękuję za rozmowę.

To ja dziękuję.

Rozmawiała: Maria Kubiak

Wszystkie zdjęcia, w tym samego bohatera, są jego autorstwa.

Najnowsza powieść prof. K. Wolnego-Zmorzyńskiego już dostępna

O miłości w czasach pandemii traktuje najnowsza powieść prof. Kazimierza Wolnego-Zmorzyńskiego. Profesor nie ukrywa, że zainspirował go „Dekameron” oraz obecna niełatwa covidowa rzeczywistość. Czy miłość w trudnych czasach jest równie trudna?… Bohaterowie stawiani są przed trudnymi wyborami, trafiają na tajemnicę, która zmieni ich życie.

Książka ma rekomendacje znakomitych profesorów, którzy z przyjemnością przeczytali, a teraz polecają innym -

  • Prof. zw. dr hab. Jerzy Jastrzębski – Uniwersytet Wrocławski
  • Prof. zw. dr hab. Tadeusz Kononiuk – Uniwersytet Warszawski

 

Polecamy i życzymy miłej lektury w czasach zarazy!

Warto zajrzeć do naszej e-księgarni!

Dr M. Talarczyk: Pandemia a zachowania i fake newsy

Małgorzata Talarczyk, nasza Autorka, dzieli się swoimi refleksjami na temat obecnej, niełatwej sytuacji i jej różnorakich konsekwencji.

 

Na początku pandemii w kwietniu 2020 roku podjęłam w swoich rozważaniach temat emocji, jakie mogą towarzyszyć ludziom w związku z pandemią, kwarantanną, lockdownem, nauczaniem zdalnym, utratą pracy i innymi skutkami mało wówczas znanego wirusa /https://spoleczenstwo.com.pl/. Teraz, po 7. miesiącach towarzyszącej nam epidemii, chciałabym wrócić do tematu, z tym że skupiając się bardziej na zachowaniach niż na emocjach. A zachowania obserwowane w realnej rzeczywistości oraz te prezentowane na portalach społecznościowych są bardzo podobne.

Wiosną przeszliśmy przez traumę, bo populacja ludzka na całym świecie zaatakowana została przez koronawirusa. Wielu z nas doświadczyło lęku (tego wyimaginowanego) i strachu (tego realnego) oraz różnych czasem wielu strat m.in. poczucia bezpieczeństwa, spokoju, poczucia sprawstwa – czyli możliwości wpływu na własne życie, doświadczyliśmy utraty pracy, zdrowia własnego i bliskich, śmierci. Wiosną, czyli w pierwszym etapie pandemii, stosowana była polityka strachu, którą nagłaśniały media i rządy. Strategia polityki strachu wielu ludzi mobilizowała i dyscyplinowała do przestrzegania zaleceń epidemicznych, a opieka medyczna w tym czasie mogła tworzyć bazę do leczenia zakażonych chorych. Różnie też ta baza i możliwości wyglądały w różnych krajach, różne też były liczby osób zakażonych. W naszym kraju były wówczas miejsca w szpitalach dostosowanych do leczenia chorych covidowych. Ale zmiana pory roku, lato, przyniosło epidemiczne odprężenie, co było związane z różnymi czynnikami, m.in. tym, że wiele czasu spędzaliśmy na wolnym powietrzu, co zmniejsza ryzyko zakaźności, ale też byliśmy przekonywani przez część polityków, że wirus jest w odwrocie. Tylko specjaliści epidemiolodzy do wirusa się nie dystansowali i ostrzegali, że jesienią będzie znacznie gorzej. I mamy jesień i jest znacznie gorzej, bo parafrazując, opieka medyczna sama potrzebuje pomocy respiratora. Powstają szpitale polowe, bo brakuje miejsca zarówno dla chorych niezarażonych, jak i covidowych. Strach przed zrażeniem, a także utrudniony dostęp do lekarzy, u części osób sprawił też, że zaniechali badań i leczenia chorób nagłych czy przewlekłych.

Tak wygląda sytuacja, a jakie są nasze reakcje? W reakcjach i zachowaniach ludzi w naszym kraju (bo te obserwuję) można wyodrębnić kilka różnych postaw, grup i obszarów.

Jedną grupę stanowią osoby, które od początku negowały istnienie koronawirusa, uważając, że to spisek, manipulacja dla przejęcia kontroli nad jednostkami czy społeczeństwami oraz zdobycia czy pomnażania korzyści majątkowych. To w tej grupie najczęściej padały takie słowa jak: Bill Gates, czipy – czyli instalowanie czipów w organizmach ludzi za pomocą szczepionek, spisek, że koronawirus to grypa, w tej grupie też wiosną padały pytania „a znasz kogoś, kto zachorował?” itp. Konsekwencją takiej postawy był protest lub niechęć do noszenia zalecanych wówczas maseczek. Z kolei przeciwnicy takiego sposobu myślenia, określali tę grupę mało eleganckimi słowami czy nawet epitetami: „foliarze” (nazwa pochodzi od foliowych nakryć głowy, które rzekomo mają chronić przed szkodliwym wpływem pola elektromagntycznego), płakoziemcy, antyszczepionkowcy, „Covid-idioci”.

Drugą grupę stanowią osoby, które przyjmując istnienie koronawirusa przeciwstawiają się epidemicznym ograniczeniom, głównie noszeniu masek. Uzasadniając to ewentualnymi powikłaniami, jak „grzybica płuc”, a także ograniczeniem własnej wolności i godności.

Trzecią grupę tworzą osoby promujące odporność stadną, którą można by, ich zdaniem, nabyć, izolując osoby starsze czy z grupy ryzyka. W tej grupie również dominuje sprzeciw przed dostosowaniem się do epidemicznych zaleceń, przede wszystkim masek, ale także wprowadzonych ograniczeń związanych z podziałam kraju na strefy żółtą i czerwoną.

Czwartą grupę stanowią osoby respektujące zlecenia epidemiczne.

Wymienione grupy są bardzo aktywne w przestrzeni medialnej, np. na Facebooku, ale ponieważ osoby z trzech pierwszych grup nie precyzują dokładnie, przeciw czemu protestują, to bywa, że wszyscy, którzy są w opozycji do zaleceń epidemicznych, łączeni są do jednej grupy. Choć te trzy pierwsze grupy będące „anty” mają wyraźne cechy wspólne, to: niechęć do noszenia masek oraz do wprowadzanych restrykcji i ograniczeń w związku z rozwojem pandemii. Tu mogą pojawić się pytania, co leży u podłoża tej niechęci? Ale ponieważ nie znam badań na ten temat, to mogę jedynie stawiać hipotezy. Jedna z hipotez wiąże się z koncepcją dr Elisabeth Kübler-Ross (1926-2002) dotyczącą faz, przez które przechodzi człowiek doświadczając choroby, zagrożenia czy sytuacji szczególnie trudnych. Autorka wyodrębnia 5 faz: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja, pogodzenie się. Myślę, że hipotetycznie można założyć, iż obecnie osoby z grup buntujących się mogą doświadczać trzech pierwszych faz.

Druga hipoteza może dotyczyć trudności w dokonywaniu zmian w nawykach, przyzwyczajeniach, wygodzie, komforcie. Bo noszenie maski do jest dyskomfort, choć można go też rozpatrywać proporcjonalnie do czasu konieczności stosowania maski, czy to 10-15 minut w sklepie, czy dłużej w podróży, czy kilkanaście godzin w pracy, a ostatnio także przebywając w przestrzeni publicznej na dworze. Sam sposób noszenia masek, również można by pogrupować na te noszone pod nosem, pod brodą lub prawidłowo – zakrywając usta i nos. Na ten temat toczyła się i nadal toczy batalia na Facebooku i muszę przyznać, że obserwuję jej efekty na ulicach, bo coraz więcej osób, w tym też młodych, nosi maskę prawidłowo. Hipotez co do postaw osób negujących zalecenia może być wiele, podobnie jak wiele jest prezentowanych uzasadnień, dlaczego ktoś jest przeciwny noszeniu maski. A ponieważ nie znalazłam argumentu „nie, bo nie”, to podawane są różne koncepcje, teorie, przykłady itp. z pominięciem argumentów wymienianych przez lekarzy specjalistów epidemiologów i lekarzy-zakaźników. Choć w każdym środowisku, również medycznym, znajdują się kontestatorzy i sceptycy wprowadzanych zaleceń i ograniczeń. I to jest szczególnie niepokojące, że w zawodach zaufania publicznego, takich jak lekarze, prawnicy, psycholodzy, są kreatorzy i zwolennicy teorii spiskowych i postaw „anty-covidowych”. Bo badania nad wirusem cały czas trwają, badacze mogą się spierać, a poszczególne etapy badań i spory na ich temat są procesem w rozwoju nauki. Natomiast cząstkowe dane czy fragmenty tekstów, mogą być nie prawidłowo interpretowane lub manipulacyjnie wykorzystywanie. Tak powstają fake newsy.

W ostatnich dniach na Facebooku, również w wymienionych grupach zawodowych, udostępniany jest fragment tekstu, pod którym widnieje podpis, że pochodzi z książki C.S. Lewis’a – „Listy starego diabła do młodego”. Oto ten fragment: „Jeden młody diabeł zapytał starego: Jak ci się udało zaprowadzić do piekła aż tyle dusz?

Stary diabeł odpowiedział: Wzbudziłem w nich strach!

Odpowiedział młody: Super robota! A czego się bali? Wojen? Głodu?

Odpowiedział stary: Nie, bali się choroby!

Na to młody: Czy to znaczy, że nie zachorowali? Nie umarli? Nie było dla ratunku?

Stary odpowiedział: Ależ nie, zachorowali, umarli, a ratunek był.

Młody diabeł zdziwiony odpowiedział: To w takim razie nie rozumiem.

Stary odpowiedział: Wiesz, oni wierzyli, że jedyną rzeczą, którą muszą zatrzymać każdym kosztem przy sobie jest ich życie. Przestali się przytulać, witać ze sobą. Oddalili się od siebie. Zrezygnowali ze wszystkich kontaktów społecznych i z wszystkiego, co było ludzkie! Później skończyły im się pieniądze, stracili pracę, ale to był ich wybór, bo bali się o swoje życie, dlatego zrezygnowali z pracy, nie mając nawet chleba. Wierzyli ślepo we wszystko, to co słyszeli i czytali w gazetach. Zrezygnowali z wolności, nie wychodzili z własnych domów, dosłownie nigdzie. Przestali odwiedzać rodzinę i przyjaciół. Świat zamienił się w taki obóz koncentracyjny bez przymuszania ich do niewoli. Zaakceptowali wszystko!!!

Tylko dlatego, by przeżyć chociaż jeszcze jeden mizerny dzień… I tak żyjąc, umierali każdego dnia!!! I właśnie w taki oto sposób było mi bardzo łatwo zabrać ich mizerne dusze do piekła”.

Ale autorem udostępnianego fragmentu tekstu nie jest C.S. Lewis. I to jest podwójnie niepokojące. Po pierwsze, bo nie pochodzi z książki C. S. Lewis’a, został autorowi przypisany. Tekst jest udostępniany przez wiele osób z jednego profilu, a następnie powielany dalej. Ale czy jego autorem jest gospodarz profilu, czy ktoś inny, nie wiadomo? Podobnie jak nie wiadomo, kto przypisał te słowa pisarzowi? A drugi niepokojący powód, to udostępnianie tego typu fejku właśnie teraz, w czasie progresu pandemii można odczytywać jako zaproszenie do bojkotu jednego z zaleceń epidemicznych – ograniczenia kontaktów i zachowania dystansu, aby przerwać transmisję wirusa. Nasuwa się więc pytanie, w jakim celu takie teksty są tworzone i udostępniane, w czasie gdy rośnie liczba osób chorych i zmarłych? A przy okazji warto  przypomnieć, co o diabłach myślał C. S. Lewis i w jakim kontekście używał diabelskiej symboliki, pisząc swoją książkę w czasie II Wojny Światowej. Fragment tekstu Lewis’a z przedmowy do wydania pierwszego wspomnianej pozycji: „Jeśli chodzi o diabły, istnieją dwa równie wielkie, a równocześnie przeciwstawne sobie błędy, w które może popaść nasze pokolenie. Jednym z nich jest niewiara w ich istnienie. Drugim wiara i przesadne, a zarazem niezdrowe interesowanie się nimi. Oni sami są jednakowo zadowoleni z obu błędów i z tą samą radością witają zarówno materialistę, jak i magika. Sposób pisania, użyty w tej książce, może sobie łatwo przyswoić i spożytkować każdy, kto raz zapoznał się z tą sztuką. Jednakowoż osoby niewłaściwie usposobione lub pobudliwe, które mogłyby zrobić z tego zły użytek, niech się jej ode mnie nie uczą. Radzę czytelnikom nie zapominać, że diabeł jest kłamcą. Jest rzeczą oczywistą, że nie wszystko, co Krętacz mówi, jest prawdą; nawet z jego własnego punktu widzenia…”

Źródło: file:///C:/Users/MAGORZ~1/AppData/Local/Temp/lewis-clive-staples-_-listy-starego-diabc582a-do-mc582odego1.pdf

 

Ważne jest, aby lęk czy strach nie były naszym życiowym towarzyszem, bo odbierają energię, chęć do życia i osłabią odporność, ale zapraszanie do pozbycia się obaw i strachu poprzez ośmieszanie czy dewaluowanie tych emocji, bez zaoferowania nic w zamian, przynieść może więcej strat niż korzyści. I proszę o refleksję, czy fałszowanie informacji, poprzez przypisywanie słów znanemu pisarzowi, których nie napisał, nie jest przykładem kreowania niebezpiecznych teorii spiskowych?…

Dr Małgorzata Talarczyk

W naszej e-księgarni dostępna jest książka autorstwa dr M. Talarczyk poświęcona zaburzeniom odżywiania

Epidemie i pandemie w dawnych wiekach

O tym, jak chorowano dawniej, o tym, że epidemie i pandemie towarzyszyły ludzkości od zawsze, pisze prof. Dariusz Łukasiewicz.

Dariusz Łukasiewicz „Balwierze, cyrulicy, wyrwizęby. Z dziejów choroby i zdrowia”

Tak napisano o publikacji na stronach Zapomnianej Biblioteki:

„W minionych stuleciach jednym z głównych problemów była ogromna śmiertelność spowodowana przez epidemie, zwłaszcza śmiertelność dzieci. Od przełomu XIX i XX wieku stopniowo zaczęły następować w tym obszarze coraz szybsze, pozytywne zmiany, a służba zdrowia swym działaniem obejmowała już nie tylko szlachtę i zamożne mieszczaństwo, ale również warstwy uboższe. Także skuteczność medycyny zasadniczo się poprawiała. Lepsze było wyżywienie i większa odporność na choroby, co dla stanu zdrowotnego społeczeństwa ma zasadnicze znaczenie. Dzięki postępowi naukowemu przezwyciężono wielkie klęski nieurodzaju i głodu, które zawsze prowokowały epidemie.”

Książkę polecamy nie tylko my, załączamy linki:

Książka jest dostępna w naszej e-księgarni – można online zamówić wydanie drukowane.

Ciemna liczba przestępstw przeciwko bezbronnym

Z przyjemnością informujemy o naszej najnowszej publikacji z serii Przypadki kryminalne – tym zrazem z podtytułem Ciemna liczba przestępstw przeciwko bezbronnym. 

Oto fragmenty recenzji:

Z przyjemnością dane mi było zapoznać się z kolejnym tomem „Przypadków kryminalnych”. Ta wyjątkowa pozycja w niezwykle holistyczny sposób podejmuje problem istot bezbronnych zarówno świata ludzi, zwierząt, jak i drzew. Przekrojowość książki stanowi o niezaprzeczalnej oryginalności wśród klasycznych publikacji z zakresu kryminalistyki.

dr hab. Aleksandra Wentkowska, prof. UŚ

 

Książka ta, stanowiąca kontynuację cyklu „Ciemna liczba przestępstw”, zawiera opracowania autorów działających na rzecz wykrywania i ścigania przestępstw: biegłych, policjantów różnych specjalności, prawników, dziennikarzy śledczych. Obecny tom poświęcony jest przestępstwom wobec ofiar z różnych przyczyn bezbronnych: dzieci, ludzi starych, imigrantów, bezdomnych, a także zwierząt. Możemy zapoznać się z wynikami badań nad sprawcami i ofiarami zabójstw dzieci, jak i przeczytać refleksje specjalistów działających w dziedzinach nietypowych, ale niezbędnych dla wykrywania i ścigania przestępstw. Nie mniej ciekawe są artykuły prezentujące specyfikę pracy nad przestępczością wobec bezbronnych, opracowane przez psychologów profilujących zaginione dzieci i bezdomne ofiary zabójstw, analizujących podatność starych ludzi na oszustwo i dzieci na uleganie przemocy. Publikację dopełniają artykuły dotyczące przestępczości wobec zwierząt.

dr hab. Tomasz Konopka, UJ CM

 

Przypominamy o całym cyklu Przypadków kryminalnych, wszystkie pozycje dostępne są w naszej e-księgarni w wersji drukowanej, dostępne u innych dystrybutorów w wersji elektronicznej.

  • 978-83-64447-85-3 Przypadki kryminalne. Współpraca interdyscyplinarna przy badaniu ciemnej liczby przestępstw Książka w miękkiej oprawie
  • 978-83-64447-86-0 Przypadki kryminalne. Współpraca interdyscyplinarna przy badaniu ciemnej liczby przestępstw Publikacja elektroniczna tylko do ściągnięcia
  • 978-83-65697-49-3  Przypadki kryminalne Poszukiwania zaginionych jako problem interdyscyplinarny
    Książka w miękkiej oprawie
  • 978-83-65697-50-9  Przypadki kryminalne Poszukiwania zaginionych jako problem interdyscyplinarny
    Publikacja elektroniczna tylko do ściągnięcia
  • 978-83-65697-51-6  Przypadki kryminalne Ciemna liczba przestępstw jako problem interdyscyplinarny
    Książka w miękkiej oprawie
  • 978-83-65697-52-3  Przypadki kryminalne Ciemna liczba przestępstw jako problem interdyscyplinarny
    Publikacja elektroniczna tylko do ściągnięcia
  •  978-83-66353-27-5  Przypadki kryminalne Ciemna liczba przestępstw przeciwko kobietom
    Książka w miękkiej oprawie
  • 978-83-66353-28-2  Przypadki kryminalne Ciemna liczba przestępstw przeciwko kobietom
    Publikacja elektroniczna tylko do ściągnięcia
  • 978-83-66353-61-9  Przypadki kryminalne Ciemna liczba przestępstw przeciwko bezbronnym
    Książka w miękkiej oprawie
  • 978-83-66353-62-6 Zbiorowy Przypadki kryminalne Ciemna liczba przestępstw przeciwko bezbronnym
    Publikacja elektroniczna online lub do ściągnięcia

Życie w cieniu pandemii. Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. Elżbietą Krajewską-Kułak

O aktualnym stanie badań nad szczepionką na koronawirusa, medycznym i moralnym aspekcie testowania zwierząt, a także o… pozytywnym wymiarze pandemii rozmawiamy z prof. dr. hab. n. med. Elżbietą Krajewską-Kułak z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, redaktorem naukowym książki o pandemii.

Pod redakcją naukową Pani Profesor na księgarskim rynku właśnie ukazała się książka poświęcona pandemii. Pracował nad nią zespół specjalistów różnych dziedzin. Kim są współautorzy?

Udało nam się zebrać grupę osób, naukowców, dydaktyków z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, Uniwersytetu Zielonogórskiego, Instytutu „Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka” w Warszawie, Wyższej Szkoły Medycznej w Białymstoku, Uczelni Łazarskiego w Warszawie oraz Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II. Są wśród nich między innymi epidemiolodzy, psychiatrzy, psycholodzy, socjologowie, etycy, dermatolodzy, neurolodzy, pediatrzy, analitycy, kardiolodzy, rehabilitanci, pielęgniarki. Zdajemy sobie sprawę, że stan wiedzy na temat pandemii zmienia się dynamicznie, stąd część informacji, zwłaszcza epidemiologicznych, co należy podkreślić, dotyczy stanu na sierpień 2020. Z pewnością znajdą czytelnicy jednak odpowiedzi na ponadczasowe pytania: Jak więc sobie radzić z nową sytuacją zagrożenia zdrowia i życia? Czym charakteryzuje się obecna pandemia/epidemia koronawirusa? Czy jest podobna do innych, wcześniejszych? Skąd bierze się lęk przed nim i co go potęguje? Czy jest on adekwatny do sytuacji? Dlaczego warto i jak w wymiarze praktycznym zachować spokój? Zachęcam więc gorąco do zakupu i lektury książki w myśl słów Władysława Tatarkiewicza „Strachy wytworzone przez wyobraźnie są naszymi gorszymi wrogami, bo niepodobna ich uchwycić, a przez to trudno z nimi walczyć”.Chciałabym także podziękować wszystkim autorom oraz Wydawnictwu Silva Rerum za pracę non profit przy powstawaniu tej pozycji, ponieważ 10% wszystkich zysków ze sprzedaży zostanie przekazane na cele statutowe Stowarzyszenia Pro Salute sprawującego na co dzień opiekę nad dziećmi z dystrofią mięśniową Duchenne’a (DMD).

- Świat od wieków zmagał się z pandemiami i epidemiami, one są nierozłącznie związane z rozwojem ludzkości. Którą z pandemii można uznać za najstraszniejszą z medycznego punktu widzenia?

- Trudne pytanie. Epidemie zdarzają się od czasów starożytnych. Niektóre z nich zamieniały się w pandemie. Czasy globalizacji, w których podróże są coraz łatwiejsze, ewidentnie sprzyjają migracji, także patogenów, nowe kontynenty, a to sprzyja rozwojowi epidemii i pandemii. Wystarczy wymienić tzw. zarazę Antoniów (165-180 n.e.: 5 mln zgonów), czarną śmierć (lata 1347-1351: 25 mln zgonów), ospę prawdziwą (1520-1979: 56 mln zgonów), Wielką Zarazę w Londynie (1665-1666: 100 tys. zgonów), cholerę (1817-2018: ostatnie ognisko epidemii 1 mln zgonów), hiszpankę (1918-1920: w zależności od źródeł 40-50 mln, a nawet 100 mln zgonów), grypę azjatycką (1957-1958: 1-2 mln zgonów), grypę Hong-Kong (1968-1970: 1-4 mln zgonów), rosyjską grypę (1977-1978: 1 mln zgonów), SARS (2002-2003: 800 tys. zgonów), świńską grypę (2009-2010: 284,5 tys. zgonów), HIV/AIDS (1981 i nadal: 35 mln zgonów), MERS (2015 i nadal: 858 zgonów) i SARS-CoV-2- COVID-19 (2019 i nadal: zgony na 11.10.2020 – 1 040 739). Miano „najstraszniejszej epidemii w dziejach” zyskała „czarna śmierć”, czyli epidemia dżumy (XIV-wieczna Europa), nazywana także zarazą morową lub morem, która prawdopodobnie dotarła na Stary Kontynent wraz z podróżującymi jedwabnym szlakiem kupcami i przedstawicielami armii. Nie udało się jej wytępić do XIX wieku, kiedy to dopiero zidentyfikowano patogeny powodujące zakażenie. Niestety, do tego momentu ofiary śmiertelne liczono już w milionach. Szacuje się, że „czarna śmierć” zredukowała populację XIV-Europy o ok. 50% i potrzeba było kolejnych 150 lat, aby liczebność powróciła do tej sprzed epidemii. Każda epidemia i pandemia kiedyś przemija, ale dopóki trwa, nikt nie wie dokładnie, z jakim skutkiem, stąd każdy swoim zachowaniem może przyczynić się do tego, aby skończyła się jak najszybciej i dotyczyła jak najmniejszej liczby ludzi.

- Z masowymi zachorowaniami związany jest strach – to psychologiczny aspekt pandemii i epidemii. I ten aspekt analizowany jest w publikacji. Z jakimi wnioskami?

- Sytuację pandemii trzeba uznać za bezprecedensowe wydarzenie w skali globalnej, wpływające, niezależnie od pochodzenia, narodowości, sytuacji finansowej, pozycji społecznej, generalnie na wszystkie sfery funkcjonowania ludzi. Można zaryzykować stwierdzenie, że chyba nie ma osoby, która by się (mniej lub bardziej) nie niepokoiła obecną sytuacją związaną z pandemią. Z pewnością są tacy, którym lęk uniemożliwia normalne funkcjonowanie, którzy nie radzą sobie w tym trudnym czasie. Jednym z zagrożeń, przed którym ostrzegają eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) jest ciągłe śledzenie wiadomości na temat wirusa z niesprawdzonych źródeł, co może prowadzić do narastania niepokoju i stresu. Okres epidemii/pandemii, to czas życia „w zawieszeniu”, niepewności, kruchości życia, niemożności zaplanowania czegokolwiek, braku wizji życia po zakończeniu tego okresu, daty, kiedy świat wróci do normy czy nieprzewidywalności społecznych skutków itp. To także okres będący dla wszystkich sporym wyzwaniem, budzącym różne emocje – od strachu, przez złość, po bezradność. To okres, kiedy nowe informacje dopływają do każdego nas non stop, przy czym, niestety, wiele z nich to tzw. fake newsy, które sieją jeszcze większą panikę. Warto pamiętać, że chociaż boimy się, to nasze lęki są często naszymi wyobrażeniami i myślami o tym, co się może wydarzyć. A przecież nasze wyobrażenia to nie są fakty. Okres pandemii sprzyja snuciu wizji, czarnych scenariuszy, np. że będzie tragicznie, że gospodarka się załamie, że będzie narastać bezrobocie. Ale przecież nigdzie nie jest powiedziane, że tak właśnie będzie. Lepiej więc myśleć o sytuacjach, w których sobie radziliśmy, myśleć pozytywnie – „Nie wiem, jak będzie, ale w razie czego sobie poradzę”. O tym jak sobie radzić z tymi problemami poświęcony jest jeden z rozdziałów książki.

- Epidemia i pandemia w kontekście etycznym i religijnym to kolejne spektrum oglądu masowych zachorowań. Jaki wpływ na ludzkie zachowania czasu pandemii ma religia?

- Każda epidemia, pandemia, tak jak każda sytuacja medyczna, wiąże się z różnymi dylematami etycznymi. Warto wspomnieć, że decyzje dotyczące np. ustalania priorytetów, sprawiedliwego racjonowania, często ograniczonych, zasobów muszą się opierać na kryteriach, które wynikają z życiowej lub zdrowotnej potrzeby zastosowania konkretnej technologii oraz jej prognozowanych pozytywnych skutków (korzyści) dla życia i zdrowia pacjenta. Nie można także zapominać, że nawet najbardziej precyzyjne wytyczne to jedynie wskazówki postępowania, a ostateczną decyzję musi podjąć konkretna osoba (lekarz, ratownik, pielęgniarka). Musi się ona przy tym kierować nie tylko swoją wiedzą, doświadczeniem, bieżącym rozważeniem aktualnych okoliczności, ale także własnym sumieniem. W normalnych warunkach lekarz zajmuje się tym, jak w ramach dostępnych środków pomóc konkretnemu pacjentowi, natomiast w przypadku epidemii/pandemii, przy ogromnych deficytach, musi podjąć decyzje, których na co dzień by nie podjął, np. któremu z potrzebujących pomóc w pierwszej kolejności, wobec kogo nie podjąć lub zaprzestać terapii. To prawie normalność, która może powodować u podejmujących je osób różne rozterki, wyrzuty sumienia, a nawet traumę psychiczną. Powyższe dylematy nie wynikają wyłącznie z ciężkości choroby, ale również z poziomu zaopatrzenia w sprzęt medyczny, dostępności kadr i odpowiedzialnego zarządzania. W tym wszystkim pewną rolę odgrywa także religia, zarówno dla medyków, jak i chorych. Wiadomo z licznych badan, że w obliczu choroby ludzie mogą przyjmować różne postawy: fatalistyczną, bierną, uległą i kreatywną, gotową do aktywnego zwalczania choroby. Zwraca się uwagę, że w podejściu do zdrowia czy choroby znaczenie mają zarówno religijność, jak i elementy indywidualizmu zależne od samej jednostki, która tej religii doświadcza. Wykazano także, iż ludzie religijni, są zazwyczaj zdrowsi i żyją dłużej, a religijne radze­nie sobie ze stresem (którego w okresie epidemii/pandemii nie brakuje) może stanowić specyficzną strategię, sprowadzaną do prostych behawioralnych wskaźników (jak np. modlitwa) czy też mechanizmów obronnych (wyparcie lub zaprzeczanie). Wiele wspólnot religijnych różnie zareagowało na epidemię koronawirusa, np. Ewangelicka parafia w Porto Alegre w Brazylii oferuje wiernym namaszczanie świętym olejkiem, mającym uchronić ich przed zarażeniem się koronawirusem. Amerykańscy biskupi postawili na współpracę z parafiami, radząc wiernym sięgnięcie po różne środki ochronne i zmieniając dotychczasowe rytuały stosowane podczas mszy (zamiast przekazywania sobie znaku pokoju przez podanie ręki – wzajemne trącenie się łokciami albo przyjazne skinięcie głową, opłatek nie trafia do ust uczestników mszy, a w ich dłonie, wierni nie piją też mszalnego wina ze wspólnego kielicha). Żydowskie wspólnoty wyznaniowe wezwały wiernych do czasowego powstrzymania się od całowania świętych ksiąg oraz mezuzy na framudze drzwi, a jeżeli wyznawcy judaizmu czują się źle, mają prawo do pozostania w domu, także wtedy, gdy chodzi o kadisz. Arabia Saudyjska zawiesiła czasowa umrę, czyli mniejszą pielgrzymkę do Mekki i Mediny. Dotyczy to zarówno jej mieszkańców, jak i obywateli innych państw. W Malawi samozwańczy prorok Shepherd Bushiri walczy z koronawirusem wzywając „demona”, by się ujawnił, a następnie przepadł w imię Jezusa Chrystusa, co podobno zalecił mu sam Bóg, a to już zahacza o zasady etyki.

- Ludzie czekają na skuteczne leki i szczepionkę. O postępach prac informują media. Pojawiają się też głosy sceptyków, uważających, że nie da się szybko zwalczyć tej pandemii. Jakie jest zdanie Pani Profesor, czy możemy liczyć na prędki koniec pandemii?

- Niestety, nie mam czarodziejskiej kuli, która by nam to przepowiedziała. Mam jednak nadzieję, że będzie to możliwie krótki czas. Pamiętać jednak trzeba, że proces wynalezienia skutecznej szczepionki trwa lata, ponieważ jest związany nie tylko z przeprowadzeniem odpowiednio rozległych badań nad jej bezpieczeństwem. W laboratoriach na całym świecie trwają prace nad tym, by szczepionka na koronawirusa powstała znacznie szybciej. Prace ruszyły już w styczniu 2020 roku, gdy poznano genom wirusa SARS-CoV-2. Naukowcy przypuszczają, że są szanse na wstępną gotowość odpowiedniego preparatu już na początku 2021 roku. Wszyscy czekają z niecierpliwością na szczepionkę oraz skuteczne leki radzące sobie z COVID-19. Każde badania kliniczne przeprowadza się w trzech etapach, których wyniki stanowią podstawę dokumentacji wniosku o uzyskanie pozwolenia składanej do organów regulacyjnych. W fazie I zazwyczaj ocenia bada się profil bezpieczeństwa i farmakokinetykę nowego leku na małej grupie (10-50) zdrowych dorosłych ochotników. Skuteczność leku ocenia się dopiero w fazie II, gdy po raz pierwszy badania przeprowadza się na populacji docelowej – grupie 50-100 chorych. W tej fazie bada się także różne sposoby dawkowania, celem określenia optymalnej dawki leku. Wreszcie, w fazie III przeprowadza się na dużą skalę badania skuteczności i bezpieczeństwa w danej populacji pacjentów, zazwyczaj rekrutując ponad 3 tys. chorych. Każda z faz badania klinicznego nie stanowi pojedynczego, odrębnego badania, a częściej składa się z licznych oddzielnych eksperymentów klinicznych, które mają na celu zgromadzenie dostatecznej ilości danych niezbędnych do przejścia do dalszych etapów i ostatecznie wprowadzenia leku na rynek. Niestety, podkreślam, jeszcze to trochę potrwa, ponieważ dla opracowania szczepionki niezbędne jest nie tylko dokładne poznanie biologii wirusa, zebranie danych na temat jego zachowania w organizmie ludzkim, udowodnienie skuteczności oraz bezpieczeństwa jej stosowania, przeprowadzenie badań przedklinicznych na zwierzętach, sprawdzanie działania szczepionki u ludzi oraz przeprowadzenie procedury zatwierdzania preparatu. W związku z tym nadal kluczowa pozostaje profilaktyka, przestrzeganie zasad higieny, pozwalające na uniknięcie zarażenia wirusem.

- Przy okazji badań wspomina się w mediach zawsze o etapie badań i testów na zwierzętach. Jednak przemilcza się szczegóły. W jaki sposób testuje się leki na zwierzętach, w tym i tę szczepionkę na Covid-19? Jak wygląda to technicznie, na jakich zwierzętach i co się potem z tymi zwierzakami dzieje? Są usypiane i utylizowane? Czy znane są liczby dotyczące testowanych zwierząt?

Na zwierzętach prowadzone są różne eksperymenty i doświadczenia, wykorzystując je do testowania leków, farmaceutyków, kosmetyków, detergentów. Niestety eksperymenty na zwierzętach są nam niezbędneW 2011 roku został nawet opracowany spis najbardziej absurdalnych badań przeprowadzonych na zwierzętach dowodzące że np. budowa ciała i dźwięki wydawane przez aligatory różnią się od ludzkich albo że polekowe zapalenia stawów u szczurów sprawia, że szczurom ciężko jest wykonywać ćwiczenia fizyczne. Takie robienie badań dla ich robienia powinny zostać ukrócone. Na zwierzętach przeprowadza się m.in. doustne testy toksyczności, zmuszając je do połykania niejadalnych substancji – mogą one trwać od 2 tygodni do nawet pół roku, pod warunkiem, że zwierzę tak długo przeżyje. Niestety, mogą one wywołać biegunki, krwawienia wewnętrzne, porażenia, drgawki. Prowadzi się także testy LD50 – 50% dawka letalna, polegające na ustaleniu dawki, która zabije połowę badanych zwierząt. Z kolei kosmetyki i środki chemiczne testuje się za pomocą testu Draize’a, polegającego na wkrapianiu specyfiku do oka zwierzęcia, a który może trwać nawet do 3 tygodni. Czasami zmusza się zwierzęta do wdychania toksycznych substancji, bądź aplikuje się je bezpośrednio na skórę. Szacuje się, że ok. 32% eksperymentów trwa dłużej niż miesiąc, 66% eksperymentów powoduje u zwierząt nieznośny do wytrzymania ból, a 70% testów prowadzonych na zwierzętach jest przeprowadzanych bez znieczulenia, tłumacząc to chęcią „niezafałszowywania wyników”. Nie ma dokładnych danych dotyczących liczby zwierząt wykorzystywanych w laboratoriach. Prawdopodobnie do samych badań naukowych na terenie Unii Europejskiej co roku wykorzystuje się 12 mln zwierząt. W Polsce w 2018 roku wykorzystano 153 435 zwierząt do przeprowadzenia doświadczeń, w tym około 110 tys. myszy i szczurów, około 6 tys. innych gryzoni, ponad 8 tys. ryb czy ponad 10 tys. ptakówZwierzęta wykorzystywane są także na uniwersytetach np. do nauki anatomii, czy fizjologii, a przecież współczesnym etapie rozwoju nauki oraz różnych technologii można wykorzystywać alternatywne metody. Oprócz badań bezpośrednio aplikacyjnych, istnieje też szereg potrzeb związanych z eksperymentami na zwierzętach, które służą podstawowej nauce, czyli np. badania z zakresu ekologii i ewolucji (biologii ewolucyjnej), z zakresu genetyki i epigenetyki. Eksperymentalne szczepionki, podobnie jak klasyczne leki, są najpierw testowane w badaniach laboratoryjnych oraz na zwierzętach celem wstępnej oceny bezpieczeństwa i immunogenności. Zwierzęta mają też służyć do testowania na zwierzętach szczepionki na Covid-19. Np. Australijska agencja ds. badań CSIRO rozpoczęła testy przedkliniczne potencjalnych szczepionek przeciwko koronawirusowi. Badania mają potrwać 18 miesięcy. W etapie przedklinicznym szczepionki będą wstrzyknięte fretkom, a o ich wyborze zadecydował fakt, że ich układ oddechowy reaguje na wirusa SARS-CoV-2 (koronawirus) w podobny sposób co ludzki. Badania te zatwierdziła Światowa Organizacja Zdrowia.

- Czy naukowcy prowadzący testy i badania na zwierzętach nie myślą o nich jako o czujących żywych istotach, lecz tylko o „obiekcie” badawczym? Zastanawiać może bowiem etyczna strona testowania zwierząt – odbiera się im ich przyrodzone prawo do życia na wolności, doprowadza do bólu, cierpienia, strachu związanego z życiem w klatkach i laboratoriach. Czy my, ludzie, naprawdę mamy prawo do tego? Stawiamy się tym samym w centrum, a jesteśmy tylko częścią tego świata.

- To nie jest tak, że naukowcy wykonujący badania na zwierzętach nie myślą o nich jako o „istotach czujących”, nie mają serca, są bezduszni. Wielu z nich ma swoje własne zwierzaczki. Oni to robią przede wszystkim dla dobra pacjentów. W przypadku badań leków konieczne jest np. sprawdzenie w jaki sposób są one metabolizowane przez mikrobiom przewodu pokarmowego, jaka jest ich wchłanialność, farmakokinetyka, jak modyfikuje je wątroba, jak reagują na niego poszczególne narządy. Tego typu eksperymenty nie są możliwe bez udziału zwierząt. W momencie gdy potencjalny lek okaże się bezpieczny i wstępnie korzystny, badany jest także na ludziach. Odrębnym, ale bardzo istotnym w moim odczuciu zagadnieniem jest dobrostan zwierząt laboratoryjnych. W Polsce mamy bardzo restrykcyjne regulacje prawne dotyczące badań naukowych na zwierzętach. Doświadczenia na zwierzętach trzeba przeprowadzać w specjalnych warunkach i za zgodą Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach, a następnie raportować użycie dosłownie każdego zwierzęcia laboratoryjnego. Zwierzęta do tych celów pozyskuje się ze specjalnych placówek, zajmujących się ich hodowlą i posiadających na to stosowne zezwolenia, najczęściej wykorzystywane gatunki zwierząt to, m.in. ssaki (myszy, szczury, chomiki, króliki, psy, koty, świnie, owce, a także niektóre ssaki naczelne) oraz ryby i ptaki. Czy mamy prawo tak postępować? W moim odczuciu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Każda ze stron ma swoje za i przeciw. Najważniejsze działać w imię dobra i zgodnie ze swoim sumieniem.

- Przedmiotowe, czysto instrumentalne traktowanie zwierząt to nieodłączna strona rozwoju współczesnej medycyny. Czy naprawdę nie można obejść się bez dręczenia zwierząt? Medycyna rozwijała się tysiące lat bez tego. Niektórzy naukowcy także wskazują, że zbieżność wyników badań leków i procedur medycznych na zwierzętach i ludziach osiąga maksymalny próg 30-procentowej zgodności. To niewiele za tak wiele cierpienia zadawanego zwierzętom.

Nie możemy zaprzeczyć, że dzięki testom na zwierzętach możliwy był postęp w pracach nad szczepionkami i lekami, eliminacja takich chorób jak polio, odra czy czarna ospa. Czy usprawiedliwia to rutynowe wykorzystywanie zwierząt w laboratoriach? Środowisko, które zajmuje się badaniami biomedycznymi jest świadome, że jeszcze przez długi czas, o ile w ogóle, nie uda się wyeliminować testów na zwierzętach z postępowania przed próbami klinicznymi. Jest tego świadome, mimo, że tylko 37% badań jest powtarzanych z sukcesem w testach klinicznych. W innym badaniu wykazano, że 92% leków przetestowanych wcześniej na zwierzętach nie przechodzi do etapu badań na ludziach. Pomimo że modele zwierzęce są więc niepewnym źródłem wiedzy, jednak jednocześnie umożliwiają naukowcom znaczące ograniczenie ryzyka związanego z wykonywaniem badań na ochotnikach. Na szczęście obecnie rozwija także inne metody eksperymentalne, które podnoszą jakość i wiarygodność uzyskiwanych wyników oraz zapobiegają błędnym inwestycjom czasu i pieniędzy. Zgodnie z zaleceniami Unii Europejskiej większości kosmetyków także nie testuje się już na zwierzętach, więcej uwagi poświęca się badaniom in vitro na ludzkich liniach komórkowych. Intensywnie są prowadzone także próby nad takimi modelami badawczymi, jak symulacje komputerowe pozwalające na odtworzenie zachowania poszczególnych molekuł w organizmie. Jednakże do stworzenia takiego modelu niezbędne są maszyny o wielkiej mocy obliczeniowej. Kolejną alternatywą są organs on chips – mini-hodowle 3D prowadzone w warunkach niemal identycznymi z tymi, jakie panują w ludzkim ciele. Być może pozwoli to na wyeliminowanie zwierząt z badań. Testy na zwierzętach, które mogą spowodować u nich jakikolwiek ból, konieczność przebywania w warunkach nienaturalnych dla danego gatunku (izolacja, deprywacja sensoryczna), długotrwałe cierpienie, mogą być etycznie usprawiedliwione jedynie wówczas, jeżeli mają prowadzić do odkryć znaczących dla ratowania ludzkiego lub zwierzęcego życia i zdrowia. Warto pamiętać, że wielu chorobom można zapobiec zmianą nawyków, więc nie każda substancja zwiększająca jakość ludzkiego życia jest warta tego, by poświęcać w jej badaniu zwierzęta. Jedno jest pewne, aby wypracować najwyższe standardy w zakresie doświadczeń na zwierzętach, musi być współdziałanie środowiska naukowego oraz organizacji ochrony zwierząt. Muszą one wspólnie stworzyć instrumenty, które z jednej strony umożliwią dalszy rozwój nauki, a z drugiej zapewnią ochronę oraz możliwie najwyższy poziom dobrostanu zwierzętom użytkowanym w celach doświadczalnych.

- Z dotychczasowych ustaleń naukowców wynika, że koronawirus stał się ubocznym skutkiem właśnie testowania zwierząt w laboratoriach chińskich. Niektórzy etycy zwracają uwagę, że to specyficzna forma „zemsty” świata przyrody wobec wykorzystującego ją nadmiernie i bez opamiętania człowieka. Czy i ten aspekt rozważań znalazł się w książce? I co Pani Profesor o tym sądzi?

Trudno mi się jednoznacznie odnieść do stwierdzenia, że koronawirus stał się ubocznym skutkiem właśnie testowania zwierząt w laboratoriach chińskich, czy też jest to specyficzna forma „zemsty” świata przyrody wobec wykorzystującego ją nadmiernie i bez opamiętania człowieka. Częściowo o tym problemie piszą niektórzy autorzy w swoich rozdziałach. Zagrożenie ze strony SARS-CoV-2jest zagrożeniem nowym – a właśnie te nowe wywołują największy niepokój społeczny. Najważniejsze unikać paniki, do której dochodzi wtedy, gdy przeszacowujemy zagrożenie epidemii, co w dużym stopniu odnosi się do obecnej epidemii wywołanej przez COVID-19. Gdy nie rozumie się otaczającej rzeczywistości, traci się poczucie panowania nad sytuacją i tym samym nad sobą, wyolbrzymiając skalę zagrożenia oraz ulegając jednocześnie wielu często nieprawdziwym informacjom przekazywanym przez publikatory. Z epidemią/pandemia koronawirusa pozostaje nadal wiele niewiadomych, więc i ujawniają się teorie spiskowe. Pewnie dopiero za klika lat, a może i nie, dowiemy się prawdy o tej pandemii.

- Pandemie były, są i będą. Czy można dostrzec jakiekolwiek pozytywne skutki obecnej pandemii?

Oj, to takie trochę przewrotne pytanie. No ale dobrze, zastanówmy się nad pozytywami. Obostrzenia związane z pandemią COVID-19, takie jak częste mycie rąk i dystans społeczny, a także używanie maseczek, mogą mieć np. wpływ na sezonowe przenoszenie się grypy i zmniejszenie wskaźników zachorowań. Generalnie wydaje się oczywiste, że o myciu rąk, szczególnie po wyjściu z toalety, nie powinien nikt zapominać. Tymczasem przed pandemią SARS-CoV-2Europejczycy mieli poważne problemy z pamiętaniem o higienie rąk. Według badań przeprowadzonych przez stowarzyszenie WIN/Gallup International w 63 krajach, najgorszy wynik otrzymano w Holandii, gdzie ręce po skorzystaniu z toalety myła co druga osoba. Najlepiej z myciem rąk radzili sobie mieszkańcy Bośni i Hercegowiny (96%) oraz Turcji (94%). W Polsce do mycia rąk po wyjściu z toalety przyznało się wtedy 68% respondentów. W Wielkiej Brytanii ręce po skorzystaniu z toalety myło 32% mężczyzn i 64% kobiet, a w marcu 2020 roku – czyniło to już 83% ankietowanych. Pandemia pokazała także pracodawcom, że można funkcjonować w 100% zdalnie i możliwe jest przejście na taki tryb praktycznie z dnia na dzień. Wielu przedsiębiorców podjęło działania, na które do tej pory brakowało czasu lub motywacji, np. wprowadzili zmiany w kanałach komunikacji, dostosowali produkty, szukali nowych grup odbiorców. W sposób konkretny wpłynęła na optymalizację procesów produkcyjnych i znaczny rozwój automatyzacji. Koronawirus wpłynął na codzienne życie każdego z nas. Inaczej spędza się czas, ćwiczy i zaczyna wyznawać inne wartości. Z raportu „Nawyki żywieniowe Polaków w czasie izolacji społecznej podczas epidemii koronawirusa 2020” wynika, że zmianę nawyków żywieniowych w trakcie lockdownu zadeklarowało ponad 40 proc. badanych. Prawie połowa przyznała, że jadła zdrowiej, natomiast 60 proc. respondentów wskazywało też na częstsze gotowanie w domu od podstaw. Zaczęli oni lepiej planować zakupy, częściej korzystać z płatności bezgotówkowych oraz zwracać większą uwagę na zdrowie własne i innych. Kolejny plus to zmniejszenie emisji dwutlenku węgla i substancji szkodliwych, przez co zyskał klimat i zdrowie. Generalnie, jak już wspomniałam, pandemia COVID-19 doprowadziła do znacznych zmian i zakłóceń w prawie każdym aspekcie życia codziennego. Obostrzenia i wytyczne zmieniają się przez cały czas, stąd wywołują poczucie przytłoczenia własnymi obawami. Okazało się także, że w tym czasie wiele osób zaczęło okazywać empatię angażowanie się w pomocne działania, przekazując darowiznę na cele charytatywne, oferując pomoc przyjacielowi, co zwiększyło poczucie więzi społecznych. Czyżby więc sprawdzało się właśnie powiedzenie „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”?

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska

 

Link do publikacji - https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/zycie-w-cieniu-pandemii-aspekty-medyczne-etyczne-i-spoleczne/

Pandemia-całosć

Kraków: Spotkanie dotyczące zawodu kryminalistyka

Spotkanie dotyczące zawodu kryminalistyka połączone z promocją książki „Ślady”. W księgarni De Revolutionibus w Krakowie odbędzie się spotkanie poświęcone pracy kryminalistyka, czyli osoby zajmującej się badaniem śladów. Jak taka praca wygląda? Co zrobić, żeby zajmować się rozwiązywaniem zagadek kryminalnych? Zapraszamy

dr Joanna Stojer-Polańska

https://www.facebook.com/events/255755112478027/

Fot. Zrzut ekranu z zaproszeniem na FB

Polityka wobec dzieci w PRL-u. Wydanie dwujęzyczne

Niebawem na rynku księgarskim ukaże się dwujęzyczne wydanie książki autorstwa dr Joanny Wiesler o polityce wobec dzieci w PRL-u. Książka powstała na uczelni w Regensburgu i oryginał napisany został w języku niemieckim. Po przełożeniu na język polski powstała ta polsko-niemiecka publikacja, która niebawem trafi do rąk czytelników.

A oto dane książki i fragment przedmowy.

Joanna Wiesler

Trzy dekady polityki opieki nad dzieckiem w PRL-u (lata 60., 70. i 80. XX wieku). Towarzystwo Przyjaciół Dzieci (TPD) jako organizator pomocy dzieciom w państwie demokracji ludowej

Drei Dekaden der Kinderpolitik in der Volksrepublik Polen (1960er, 1970er und 1980er Jahre). Die „Gesellschaft der Kinderfreunde“ (Towarzystwo Przyjaciół Dzieci) als Organisatorin der institutionellen Kinderhilfe im Sozialismus

 

Książka przedstawia działalność Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (TPD) w PRL-u. Dotychczasowe współczesne publikacje koncentrują się przede wszystkim na funcjonwaniu organizacji w okresie stalinowskim, za koniczne uznałam więc przeprowadzenie analizy pracy TPD po 1956 r. Niniejsza książka stanowi skróconą i na nowo zredagowaną wersję mojego doktoratu napisanego w języku niemieckim. Ponieważ dotyczy ona działalności polskiej organizacji, jak i zarysu funkcjonowania opieki nad dzieckiem w Polsce Ludowej, rzeczą oczywistą było dła nie przetłumacznie jej na język polski. Działalność Towarzystwa Przyjaciół Dzieci wzubudziła zainteresowanie nie tylko naukowców z mojego macierzystego Uniwersyteu w Ratyzbonie. Miałam przyjemność przedstwić wyniki swoich badań m.in. na Uniwersytecie w Kolonii, w Instytucie Pamięci Narodowej w Warszawie oraz w Niemieckim Instytucie Historycznym w Warszawie.

 

Dieses Buch befasst sich mit der Tätigkeit der Gesellschaft der Kinderfreude (Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, kurz TPD). Die bisherigen, gegenwärtigen Publikationen umfassen vor allem das Handeln der Organisation in der stalinistischen Periode, sodass ich die Durchführung einer Analyse der Arbeit der TPD nach dem Jahre 1956 für notwendig hielt. Die vorliegende Veröffentlichung ist eine gekürzte und überarbeitete Doktorarbeit, die in deutscher Sprache verfasst wurde. Da es sich bei der TPD um eine polnische Organisation handelt und diese Analyse gleichsam einen Überblick über das gesamte Fürsorgesystem in der Volksrepublik Polen gibt, war es für mich sehr wichtig die Arbeit auch in der polnischen Sprache zu veröffentlichen. Die Forschung über die Tätigkeiten der Gesellschaft der Kinderfreude erweckte nicht nur bei den Wissenschaftlern meiner Heimatuniversität in Regensburg reges Interesse, sondern ermöglichte es mir die Ergebnisse meiner Untersuchungen u.a. an der Universität zu Köln, am Institut des Nationalen Gedenkens in Warschau und am Deutschen Historischen Institut Warschau vorzustellen.

Przedmowa

Niniejsza książka jest tłumaczeniem z języka niemieckiego opracowanej i nieco skróconej wersji mojego doktoratu złożonego w Dziekanacie Uniwersytetu w Regensburgu (Ratyzbona) w lipcu 2018 roku na Wydziale Filozofii, Sztuki, Historii i Nauk Społecznych.

Pomysł napisania tej pracy wsparła moja Promotorka apl. Prof. Dr. Natali Stegmann z Katedry Historii Europy Południowo-Wschodniej i Wschodniej Uniwersytetu w Regensburgu. Dzięki Jej zaangażowaniu i cierpliwości mogła ona zostać zrealizowana. Podziękowania należą się również Prof. Dr. Klausowi Buchenau, który podjął się recenzji mojej pracy, a także Prof. Dr. Ulfowi Brunnbauerowi, Dr. Sabine Rutar oraz Dr. Michaelowi Knoglerowi za wskazówki merytoryczne. Z całego serca dziękuję mojej rodzinie i przyjaciołom, którzy wspomogli mnie w korekcie językowej.

Od samego początku mogłam liczyć na życzliwość aktywistów Towarzystwa Przyjaciół Dzieci.

Regensburg, marzec 2019                                                                             Joanna Wiesler

Dr M. Talarczyk: Rzecz o (braku) szacunku

Dr Małgorzata Talarczyk, psychoterapeutka, podejmuje temat szacunku zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.

- Z jakimi problemami dotyczącymi pracy najczęściej zgłaszają się do Pani pacjenci?

- Można rozpatrywać różne obszary dotyczące pracownika i jego przełożonego. Może to być np. wypowiedzenie pracy, brak wynagrodzenia, mobbing, romans.  W czasie pandemii w kontekście pracowniczym największym problemem jest oczywiście utrata pracy, a tym samym utrata wynagrodzenia, stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Ale w naszej rozmowie chciałabym się skupić na innym obszarze, innej przestrzeni, która jest między pracownikiem, jego pracą a przełożonym. Bo czy może czegoś brakować, jeśli wykonywana praca jest potrzebna, doceniana, opłacana lub nawet opłacalna? Ta przestrzeń czasami jest szerokości biurka, czasami wysokości między siedzącym w fotelu a stojącym człowiekiem.

- Co Pani ma na myśli, mówiąc o przestrzeni między pracownikiem i jego pracą a przełożonym?

- Myślę o przestrzeni, w której jest traktowanie pracownika przez przełożonego, a w tym traktowaniu ważną rolę pełni szacunek. Mówiąc o szacunku, mam na uwadze szczególnie instytucje o wyraźnej strukturze hierarchicznej, do których należą np. korporacje, ale nie tylko, bo także placówki dydaktyczne, naukowe i inne, wszystkie, w których wyraźna i ważna jest hierarchia. Jest wiele instytucji, w których „szef” decyduje nie tylko o losie pracownika, jego zatrudnieniu, awansach, zarobkach itp., ale od szefa też zależy, czy pracownik jako podmiot czuje się potrzebny i szanowany. A bycie potrzebnym w pracy oraz bycie szanowanym, nie są tożsame.

- Na czym polegają różnice między byciem potrzebnym a byciem szanowanym w pracy, o których mówią Pani pacjenci?

- Pacjenci nie mówią o tym wprost, nie nazywają tego w ten sposób, ale temat szacunku, a przy jego deficycie, poczucie lekceważenia, wyłaniają się w trakcie rozmów. Osoby, z którymi rozmawiam najczęściej, mówią o dyskomforcie, poczuciu niskiej wartości czy nawet o objawach depresyjnych, które odczuwają w związku z pracą. Dyskomfort zwykle polega na tym, że pracownik wie, iż jego praca jest potrzebna w firmie, placówce, a nawet bywa doceniana, ale tylko praca, a nie on/ona jako podmiot pracę wykonujący. Czyli gdy nie wykonuje konkretnych zadań, to jako osoba nie ma znaczenia dla instytucji czy przełożonego. Jest jak „dawca”, który dostarcza swój „organ”, wytwór lub usługę. I tu zazwyczaj może pojawić się brak szacunku dla osoby-podmiotu, mimo że potrzebna czy nawet doceniana jest jej/jego praca. Tak bywa w wielu instytucjach o hierarchicznej strukturze, co jest jednocześnie trudne do nazwania i zweryfikowania.

- A czy pandemia ma wpływ na takie traktowanie pracowników?

- Generalnie nie, bo to zależy głównie od postawy przełożonego, na ile ważny jest dla niego człowiek-pracownik, a na ile liczy się tylko jego praca. Pandemia może mieć wpływ o tyle, że w związku z upadkiem czy likwidacją wielu firm, pracownicy mają znacznie mniejszy wybór zmiany pracy, więc mogą być lub czuć się bardziej wykorzystywani i mniej szanowani. A z kolei w przypadkach pracy zdalnej, szacunek lub jego brak jest trudniej zauważalny, bo kontakt jest bardziej sformalizowany. Choć oczywiście np. w kontakcie na Skype czy Zoomie przełożony też może odbierać telefony, przeglądać pocztę w telefonie czy siedzieć w pozycji półleżącej i mówić w lekceważący sposób i lekceważącym tonem.

-  Czyli to o czym Pani mówi, to jest inny obszar nagannego traktowania pracownika przez pracodawcę, niż np. mobbing, nie wypłacanie w terminie wynagrodzenia itp.

- Tak, to jest bardziej subtelne, „miękkie” złe traktowanie, lekceważenie, bo tu nie można zarzucić mobbingu czy innych znanych wykroczeń wobec pracownika. Na szacunek nie ma przepisów w kodeksie pracy. Bo szacunek to bardzo delikatna, a zarazem czuła część relacji międzyludzkich, której nie dotyczą przepisy praw i obowiązków pracodawców czy pracowników. Dlatego też tak trudno ludziom o tym mówić, bo nie wiedzą, czy to co czują jest „normalne”, czy nie są może zbyt roszczeniowi. Brak szacunku przejawia się w drobnych gestach, mimice, mowie ciała, tonie głosu czy pojedynczych słowach, np. gdy przełożony siedzi, a pracownik stoi, gdy przełożony mimiką czy intonacją głosu pokazuje znudzenie, irytację lub zniecierpliwienie, albo gdy podkreśla, że nie ma dla danej osoby czasu, albo w trakcie rozmowy zerka na ekran komputera lub zegarek, albo idąc słucha pracownika odwrócony plecami itp. W takich sytuacjach osoby w ten sposób traktowane, czują pewną nieadekwatność, rzadziej nazywając to brakiem szacunku. Nieadekwatność polega na instrumentalnym traktowaniu przez przełożonych. Zdaję sobie sprawę, że w czasie zagrożenia pandemicznego i kryzysu ekonomicznego, poruszany w rozmowie temat szacunku w miejscu pracy może wydawać się trzecio- czy czwartorzędny. Ale tym bardziej szacunek zasługuje na uwagę, bo w tych trudnych czasach jest potrzebny i ważny, nie jest bowiem uwarunkowany epidemią, ekonomią czy polityką, a tylko od nas samych zależy, czy znajduje się w przestrzeni między nami.

- A z czego Pani zdaniem może wynikać taka postawa przełożonych?

- Myślę, że można rozważyć kilka przyczyn. Jedną jest brak dobrego wychowania, brak wiedzy na temat tego, jak należy się zachowywać, brak tzw. kindersztuby, którą wynosi się z domu. Choć jeśli się nie wyniosło, można starać się w pewnym zakresie nadrobić. Dobre wychowanie nie figuruje na liście wymaganych kwalifikacji na stanowiska kierownicze. Drugą przyczyną nieokazywania szacunku pracownikom mogą być zachowania czynione z premedytacją, przy znajomości zasad dobrego wychowania. A to z kolei może wynikać z modelowania lub odreagowania za to, jak samemu było się traktowanym, czyli według schematu jak Bóg Kubie, tak Kuba Kubusiowi. Trzecim powodem może być budowanie specyficznego dystansu między przełożonym a podwładnym, przy błędnym założeniu, jakoby szacunek okazywany przez przełożonego mógł zagrażać jego pozycji. Bywa, że wynika to z lęku o własną pozycję i wówczas, z najmniejszym szacunkiem mogą być traktowani pracownicy najbliżsi w hierarchii przełożonego lub o zbliżonych kompetencjach.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska

Link do strony Fanpage na Facebooku: Specjalistyczny Gabinet Psychologiczny – Ambulatorium Terapii Zaburzeń Ożywiania https://www.facebook.com/System-Specjalistyczny-Gabinet-Psychologiczny-886450574824864

Link do strony www: https://psycholog-ambulatorium.pl/

Ważą się losy emerytury dla funkcjonariuszy na 4 łapach i 4 kopytach 

Czester – owczarek niemiecki, który przepracował w Policji 8 lat. Służył jako pies  patrolowo-tropiący, a to oznacza, że szukał swoim nosem zapachu konkretnego człowieka, na przykład złodzieja, który uciekł ze skradzionymi przedmiotami oraz pilnował bezpieczeństwa podczas patrolowania miasta.

Dziś już emeryt, mieszka w domu swojego przewodnika, Pawła, który na służbie pracuje z  kolejnymi czworonogami.

Czester potrzebuje zarówno opieki weterynaryjnej, jak i wsparcia w codziennym funkcjonowaniu, jako że z powodu choroby stawów ma problemy z poruszaniem się. Wszystko to zapewnia mu jego opiekun.

Potrzebujemy systemowych rozwiązań w opiece nad wycofanymi zwierzętami ze służby. Dlatego walczymy o emerytury dla psów i koni służbowych i przypominamy o naszej petycji, którą cały czas można podpisywać.

Link do petycji – https://www.petycjeonline.com/walczymy_o_przyznanie_pastwowych_emerytur_dla_wszystkich_psow_i_koni_subowych?u=3894649&uv=18460803 

Link do programu o tym problemie – https://dziendobry.tvn.pl/a/emerytura-zwierzecych-funkcjonariuszy-co-robia-psy-po-sluzbie

Link do Stowarzyszenia, które opiekuje się psami i końmi służbowymi, których nie mogli przejąć opiekunowie -

https://www.facebook.com/StowarzyszenieZakatekWeteranow/?ref=ts

dr Joanna Stojer-Polańska

Książki naszej Autorki – dostępne w naszej księgarni

„Psy na tropie i w akcji” trafiły do przewodników psów Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego!

Urocza labradorka Mija i piękna owczarek o imieniu Tully są bohaterkami książki o psach aktywnych, działających na rzecz bezpieczeństwa ludzi w górach, w szczególności osób zaginionych. Książki właśnie trafiły do ich przewodników: Krystiana Faltyn i Pauliny Dziejmy, przy okazji spotkania w Rabce na szkoleniu psich umiejętności przy poszukiwaniach.

Informacje o działaniach i szkolenia Podkomisji Psów Ratowniczych GOPR  https://pl-pl.facebook.com/psyGOPR/

Na zdjęciach psy biorące udział w szkoleniu.

Fot. Joanna Stojer-Polańska

„Przypadki kryminalne” – kontynuacja

Niebawem kolejny tom z serii „Przypadków kryminalnych” ukaże się na księgarskim rynku.

Oto fragmenty recenzji:

„Z przyjemnością dane mi było zapoznać się z kolejnym tomem „Przypadków kryminalnych”. Ta wyjątkowa pozycja w niezwykle holistyczny sposób podejmuje problem istot bezbronnych zarówno świata ludzi, zwierząt, jak i drzew. Przekrojowość książki stanowi o niezaprzeczalnej oryginalności wśród klasycznych publikacji z zakresu kryminalistyki.”

dr hab. Aleksandra Wentkowska, prof. UŚ

 

„Książka niniejsza, stanowiąca kontynuację cyklu „Ciemna liczba przestępstw”, zawiera opracowania autorów działających na rzecz wykrywania i ścigania przestępstw: biegłych, policjantów różnych specjalności, prawników, dziennikarzy śledczych. Obecny tom poświęcony jest przestępstwom wobec ofiar z różnych przyczyn bezbronnych – dzieci, ludzi starych, imigrantów, bezdomnych, a także zwierząt. Możemy zapoznać się z wynikami badań nad sprawcami i ofiarami zabójstw dzieci, a także przeczytać refleksje specjalistów działających w dziedzinach nietypowych ale niezbędnych dla wykrywania i ścigania przestępstw.  Niemniej ciekawe są artykuły prezentujące specyfikę pracy nad przestępczością wobec bezbronnych, opracowane przez psychologów profilujących zaginione dzieci i bezdomne ofiary zabójstw, analizujących podatność starych ludzi na oszustwo i dzieci na uleganie przemocy. Publikację dopełniają artykuły dotyczące przestępczości wobec zwierząt.”

dr hab. Tomasz Konopka, UJ CM

 

Zachęcamy do sięgnięcia również po poprzednie tomy

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/przypadki-kryminalne-ciemna-liczba-przestepstw-jako-problem-interdyscyplinarny/

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/przypadki-kryminalne-rola-wspolpracy-w-badaniu-ciemnej-liczby-przestepstw-joanna-stojer-polanska-red/

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/przypadki-kryminalne-ciemna-liczba-przestepstw-przeciwko-kobietom-2/

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/przypadki-kryminalne-poszukiwania-zaginionych-jako-problem-interdyscyplinarny-praca-zbiorowa/

Dr M. Talarczyk przekornie o zaletach wieku starszego

Dr Małgorzata Talarczyk, psychoterapeutka, mówi o upływie lat, traceniu ostrości zmysłów i twórczej możliwości wykorzystania zalet płynących wraz z wiekiem.

- Porozmawiajmy o naszych zmysłach, które w sensie biologicznym z upływem lat tracą ostrość, ale czytałam, że w sensie psychologicznym ma Pani odmienne refleksje. Postrzega Pani wiek starszy jako zaletę i atut, nie balast i wadę.

- Jakiś czas temu napisałam na portalu społecznościowym post, który zatytułowałam: „Podobno z wiekiem słabną zmysły”. W sensie biologicznym nasze zmysły z wiekiem tracą ostrość, co jest naturalnym procesem starzenia się organizmu. Ale w sensie psychologicznym nieco przekornie widzę ten proces inaczej. Pozwolę sobie przytoczyć refleksję, którymi kilka miesięcy temu podzieliłam się na Facebooku: „Zwykle pierwszy słabnie zmysł wzroku, później słuchu, dalej węchu i smaku oraz dotyku. Ale mimo to zwiększa się ostrość odbioru tego co wokół. Wyostrza się widzenie dwulicowości, interesowności, dyletanctwa, lenistwa, pozerstwa, tandety i paru innych wcześniej niedostrzeganych zjawisk. I słyszy się to co między wierszami, co niedopowiedziane, przemilczane, przekrzyczane, boleśnie z kontekstu wyrwane. Czuje się też wyraźniej i to na odległość, wyczuwając zapach złości i lęku, deklaracji bez pokrycia, fałszu i zbędnych gestów, jak tanich perfum. Smak też staje się bardziej wyrafinowany, już jeden łyk czy kęs zniechęca do dalszej degustacji, już nie chce się męczyć podniebienia tym, co za słone, zbyt pieprzne, za ostre lub jałowe. I ten ostatni zmysł dotyku, też mimo wieku jakby bardziej wymagający. Już szkoda czasu na zmiękczanie, lepienie, rzeźbienie, głaskanie, gdy dotyk nie układa się w dłoni. Więc z tymi rzekomo z wiekiem słabnącymi zmysłami, to paradoksalnie jest jak raz odwrotnie. Bywa też, że wyostrzają się przed czasem, zanim osłabną. Tylko mówić niekiedy chce się mniej, nie wiedząc na jaką kondycję zmysłów trafi się odbiorcy”.

- A na czym polega związek tej psychicznie zwiększonej ostrości odbioru z samotnością towarzyszącą z wiekiem części osób?

- Dostrzegam dwie główne przyczyny samotności, nie tylko tej subiektywnie odczuwanej, ale też obiektywnie otaczającej osoby, w wieku średnim oraz senioralnym. Choć samotność i osamotnienie można odczuwać w każdym wieku, to o samotności dzieci i młodzieży oraz młodych osób, chętnie porozmawiam przy innej okazji. A wracając do osób w wieku tzw. średnim (czyli 40 +) i senioralnym (60+), to trudno tu postawić wyraźną granicę, gdyż w porównaniu np. z okresem sprzed 20-30 lat, oba wymienione przedziały wieku są bardzo umowne. Kiedyś 40-latkowie to często były stateczne panie i stateczni panowie, choć dzisiaj słowo „stateczny” brzmi archaicznie. A osoby 60+, to przed laty byli tzw. emeryci, funkcjonujący w tradycyjnych rolach babć i dziadków. Obecnie wraz z poprawiającą się kondycją psychofizyczną, wiele osób 60+ funkcjonuje jak 40-latkowie w latach 80-tych czy 90-tych ubiegłego wieku, a obecni 40-latkowie często żyją zupełnie inaczej niż ich rodzice w tym samym wieku. Ale wracając do psychicznie zwiększonej ostrości odbioru i samotności, to tak jak wcześniej wspomniałam, upatruję dwie główne przyczyny: niezależną oraz zależną od nas. Niezależną, bo związaną ze śmiercią bliskich nam osób, co szczególnie dotyczy ludzi w wieku tzw. senioralnym. Umierają najbliżsi: rodzice, współmałżonkowie, przyjaciele. Świat wokół pustoszeje, a o nowe bliskie znajomości trudniej niż w młodości, choć oczywiście nie jest to niemożliwe, np. poprzez udział w różnych grupowych aktywnościach takich jak Uniwersytet Trzeciego Wieku, wspólne uprawianie aktywności fizycznej czy dzielenie się z innymi swoimi pasjami. Niestety, epidemia wiele z tych możliwości zatrzymała i uniemożliwia. A samotność zależną od nas samych, choć nie zawsze od nas personalnie, upatruję we wspomnianej zwiększonej ostrości odbioru tego co wokół nas. Czyli w sytuacjach dostrzegania np. dwulicowości, interesowności czy słyszenia niedopowiedzianych złośliwości lub rozpoznawania cudzej irytacji, złości, deklaracji bez pokrycia, czy też fałszu – to albo my rezygnujemy z innych, albo inni rezygnują z nas. I to jest ta samotność wynikająca z wyostrzenia zmysłów. Ale warto też odróżniać samotność od osamotnienia.

- Na czy w takim razie polega różnica między osamotnieniem a samotnością? I czy samotność może dawać coś pozytywnego ?

- Osamotnienie to brak bliskich relacji, brak zainteresowania i troski ze strony innych. Czasami osamotnienie związane jest ze śmiercią najbliższych, a czasami z ich odsunięciem się i obojętnością. To bardzo dotkliwy stan, który przy towarzyszących problemach zdrowotnych, bywa dojmująco bolesny, przyczyniając się również do depresji. Natomiast samotność można rozumieć jako stan czasowego oddalenia od bliskich, tęsknoty za nimi, ale także jako stan konieczności lub wyboru związanego z wykonywaną pracą czy aktywnością. W przeciwieństwie do osamotnienia, samotności towarzyszyć może poczucie więzi. Czyli ktoś, kto np. mieszka sam, pozostając w kontakcie telefonicznym, mailowym czy listownym z bliską osobą, może mieć poczucie więzi z nią. Ale bywa też okresowa samotność z wyboru, potrzebna wielu osobom. Można powiedzieć, że bez samotności nie ma kreatywności, twórczości, pracy naukowej, często też pracy rzemieślniczej i wielu innych aktywności. Dlatego samotność, ta czasowa lub/i z wyboru bywa potrzebna, w przeciwieństwie do osamotnienia, które niesie przygnębienie. Tak więc podsumowując, z upływem lat nasze zmysły tracą ostrość w sensie biologicznym, ale mogą ulegać wyostrzeniu w sensie psychologicznym, a to z kolei może nas przybliżać do samotności lub osamotnienia. Choć określenie „przybliżać” w kontekście samotności czy osamotnienia zdaje się przypominać oksymoron, to być może, można nadać temu jakiś sens…

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska

 

Polecamy autorstwa dr M. Talarczyk:

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/malgorzata-talarczyk-anorexia-nervosa-w-sieci-pulapek/

Dziennikarze programu „997″ przypominają o sprawie zamordowanej Joanny

- Wszystkie nierozwiązane sprawy kryminalne sprzed lat to sprawy bolesne dla bliskich ofiary. Bolesne tym bardziej, że pomimo upływu czasu nie udało się ustalić sprawcy zabójstwa i motywu tego zdarzenia, więc do sprawy trzeba wracać. Tym razem dziennikarze programu „997″ przypominają o sprawie zamordowanej Joanny – mówi dr Joanna Stojer-Polańska, kryminalistyk.

Link - https://vod.tvp.pl/video/magazyn-kryminalny-997,03092020,49404221

To odcinek magazynu kryminalnego z 03.09.2020, w którym dr J. Stojer-Polańska, nasza Autorka, wypowiada się w sprawie nierozwiązanej sprawy zabójstwa.

„Joanna, słowna i punktualna studentka japonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, miała wspaniałe plany i całe życie przed sobą. Lubiła jazdę na rolkach. 3 sierpnia 1996 roku wybrała się na rolki na dobrze sobie znaną trasę Rekownica-Piduń. Joanna doskonale znała te okolice, a dla mieszkańców nie była osobą obcą. Co wydarzyło się dalej? W programie też sprawa Elżbiety N. Pułtusk, 28 czerwca 2017 roku, 64-letnia kobieta ze względu na starszego syna obawiała się pozostać sama w mieszkaniu. Jej konkubent pojechał około 3.30 nad ranem do pracy w Warszawie. Feralnej nocy sąsiedzi słyszeli odgłosy z klatki schodowej, jakby ktoś kilkukrotnie wchodził i wychodził z mieszkania pani Elżbiety…” – to opis programu ze strony www Magazynu Kryminalnego 997.

Polecamy serię książek o ciemnej liczbie przestępstw pt. Przypadki kryminalne – wszystkie pozycje dostępne są na stronie wydawnictwa /zakładka e-księgarni, gdzie można zamówić książki drukowane.

Książki trafiły do przewodników psów służbowych

Już są! Psy na tropie i w akcji trafiły do opisanych w książce przewodników psów służbowych i ich opiekunów na prywatnej emeryturze.

Część książek trafiła do rąk funkcjonariuszy podczas szkolenia organizowanego przez Polski Związek Instruktorów i Przewodników Psów Służbowych, które odbyło się w Sulejowie we wrześniu 2020 roku.

W szkoleniu uczestniczyły psy z różnych służb mundurowych, które w swojej pracy zajmują się wyszukiwaniem zapachu narkotyków, lokalizacją zapachu materiałów wybuchowych, a także zatrzymywaniem niebezpiecznych osób.

W szkoleniu uczestniczył pies policyjny patrolowo-tropiący o imieniu Cygan, który jest pierwowzorem psa z okładki książki Psy na tropie i w akcji.

O jego przygodach można przeczytać na kartach książki.  Jego opiekun i przewodnik, Rafał Budnik, właśnie rozpoczyna przygodę ze szkoleniem młodego psa. Cygan dalej w pracy, oczywiście ma zapewnioną opiekę i wsparcie, i takie dostanie też od swojego przewodnika po wycofaniu ze służby. Nadal walczymy o emerytury dla zwierząt służbowych.

W szkoleniu uczestniczył także pies o imieniu Prezes, wraz z przewodnik Katarzyną Dołębską. O ich współpracy i niezwykłych umiejętnościach Prezesa również można przeczytać, a niedługo ukaże się także książka napisana przez lekarza weterynarii Katarzynę Dołębską poświęcona pierwszej pomocy dla psów.

Zapraszamy do lektury!

dr Joanna Stojer-Polańska

Książka drukowana jest dostępna w naszej e-księgarni.

Na zdjęciach: Szkolenie zorganizowane przez Polski Związek Przewodników i  Instruktorów Psów Służbowych

Fot. Piotr Taras, Joanna Stojer-Polańska

Krakowskie Archiwum X na YouTube

Ciemna liczba zabójstw, ukryta na przykład w liczbie osób zaginionych, wymaga zdecydowanych działań ze strony służb mundurowych, ale jej zwalczanie jest bardzo trudne.

Byli funkcjonariusze krakowskiego Archiwum X nadal angażują się w rozwiązanie spraw przez lata nierozwikłanych. Ich celem jest rozwiązanie zagadek kryminalnych sprzed lat, doprowadzenie sprawców przed wymiar sprawiedliwości oraz pomoc rodzinie, która latami czeka na informacje o zaginionym  bliskim. Co poniedziałek na kanale Youtube ukaże się nowy odcinek poświęcony sprawom sprzed lat i wskazaniem na możliwości współczesnej kryminalistyki oraz działania, które jeszcze można podjąć.

A tak o swoim projekcie napisali sami autorzy: „Projekt Polskie Archiwum X to połączenie ludzi z dwóch światów: dziennikarskiego i policyjnego, którego celem jest przybliżenie odbiorcy meandrów kryminalistyki. W każdy poniedziałek będziemy się z wami dzielić nowymi historiami. Udało się, bo kilka osób zechciała nam pomóc w ramach swojego wolnego czasu.”

Link –  https://www.youtube.com/channel/UCUKeFllknjdG6VT-FEVawPg?fbclid=IwAR3TksYzsxPEVjjmPSBRhpxl9qZHCmZpOitPxenBL4TcLbnjsM0JZzJg_eI

dr Joanna Stojer-Polańska

Polecamy naszej Autorki:

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/przypadki-kryminalne-ciemna-liczba-przestepstw-przeciwko-kobietom-2/

 

Medialna zapowiedź „Czasu kwarantanny” K. Wolnego-Zmorzyńskiego

Wczoraj w lokalnej gazecie (ziemi chrzanowskiej) „Przełom” ukazała się zapowiedź Czasu kwarantanny autorstwa prof. Kazimierza Wolnego-Zmorzyńskiego. Pan Profesor, specjalista literaturoznawstwa, sam pokazuje, jak należy obchodzić się ze słowem, z polszczyzną, jak konstruować sylwetki bohaterów i fabułę. Autor nie ukrywa, że punktem wyjścia powieści stała się sytuacja związana z pandemią, a literacką inspiracją – Dekameron Boccaccia.

Kliknij – pobierz -

Bańki, różnicowanie i mentalny autorytaryzm. Dr M. Talarczyk specjalista psychologii klinicznej – o komunikacji na portalach społecznościowych

- Wiem, że korzysta Pani z portalu społecznościowego, czy na przestrzeni czasu jako psycholog obserwuje Pani jakieś zmiany w komunikacji na Facebooku? A jeśli tak, to czy mają one związek z pandemią?

M.T. Tak, od pięciu lat korzystam z Facebooka. Zaczęłam od profilu związanego z bezdomnymi zwierzętami, ale później założyłam profil imienny, na którym w miarę możliwości czasowych, bywam aktywna w sprawach, które mnie interesują, poruszają czy oburzają. W ramach tego profilu prowadzę również dwie strony: jedną („System – Specjalistyczny Gabinet Psychologiczny) dotyczącą mojej pracy zawodowej oraz drugą („Refleksje – po filmowe”) związaną z pasją, jaką jest film i analizowanie filmowych symboli. Ale wracając do pytania o zmiany w komunikacji społecznościowej, to od jakiegoś czasu obserwuję narastającą agresję. Z tym że to jest proces, który rozpoczął się przed pandemią, natomiast stres związany z koronawirusem, lockdownem i jego skutkami mogą przyczyniać się do narastającej agresji. Obserwuję również, że narzucony z powodu pandemii dystans społeczny, może w ramach odreagowania, sprzyja skracaniu dystansu i przekraczaniu granic w komunikacji facebookowej. Ale w naszej dzisiejszej rozmowie na temat komunikacji społecznościowej, chciałbym się skupić na wybranych czynnikach poznawczych. Choć na Facebooku emocji jest sporo, co też może mieć znaczący wpływ na komunikację, więc oczywiście sfery poznawczej nie można rozpatrywać w izolacji od emocjonalnej.

- Jakie czynniki poznawcze ma Pani na myśli?

- Określiłabym je hasłem „bańki, różnicowanie i mentalny autorytaryzm”. Na Facebooku od jakiegoś czasu funkcjonuje określenie „być z tej samej bańki”, które oznacza podzielanie tych samych poglądów, priorytetów czy wartości. Kiedyś, jeszcze przed erą Internetu, popularne było określenie „być z tej samej bajki”. Oba określenia są podobne i pozornie mają podobne znaczenia, a jednak tylko pozornie. Bo myśląc o obu określeniach w sensie dosłownym, to w bajce jednorodna jest narracja, ale są w niej różni bohaterowie, różne akcje, czyli „w tej samej bajce” istnieje różnorodność. Natomiast „bańka” ma określone granice oraz wypełniona jest zwykle jednorodną substancją. I właśnie ta jednorodność „bańki”, wiąże się z trudnością w „poznawczym różnicowaniu”, którego konsekwencją może być „mentalny autorytaryzm”. Tzw. bańki z jednej strony budują poczucie wspólnoty, ale z drugiej robią to poprzez wykluczenie. Dlatego sprzyjać mogą izolowaniu się grup, zamykaniu w kręgu osób tak samo myślących, a tym samym niedopuszczaniu odmiennych od „bańkowych” informacji czy poglądów. Co z kolei może wzmacniać trudność w „poznawczym różnicowaniu”.

- Co dokładniej oznacza poznawcze różnicowanie?

- „Poznawcze różnicowanie” proponuję ująć w cudzysłów, bo to określenie, które stosuję, aby w przystępny sposób wyjaśnić moje obserwacje. Myślenie jest czynnością, które obejmuje różne procesy i operacje umysłowe. Jedną z operacji jest analiza, która polega na myślowym podziale całości na części oraz wyodrębnianiu cech przedmiotów i zjawisk. Przez „poznawcze różnicowanie” rozumiem więc umiejętność wyodrębniania i rozróżniania. Różnicowanie jest niezbędne w dostrzeganiu i niuansowaniu, wyciąganiu wniosków także w sporach i debacie. Ale jak jest się „w tej samej bańce”, to trudno mieć odrębne zdanie niż pozostałe elementy – podmioty „bańki”. Bo „bańka” w swojej jednorodności nie uwzględnia różnic, albo zgadzasz się z nami albo jesteś przeciwko nam. Dlatego tzw. bańka pełni też funkcje segregacyjne, a segregacja może przebiegać wg różnych kryteriów. A kto nie podziela jednorodnych poglądów, czeka go krytyka włącznie z hejtem. Jest to hejt amatorski i spontaniczny, ale nie mniej okrutny niż ten profesjonalny. Często stosowaną bronią bywają komentarze ad personam. Nowym stylem hejtowania bywa liczba mnoga, nie tyle osób hejtujących (bo to częste), ale hejtowanych, przejawia się to w formie „wy”, „tacy jak wy”, „wy nie rozumiecie”, „wy bommersi” itp. A ponieważ zwykle „bańka” ma swojego lidera lub kilku aktywistów, to oni inicjują i modelują styl komunikacji.

- A na czym w komunikacji na Facebooku polega „mentalny autorytaryzm”?

- Deficyt w „poznawczym różnicowaniu”, sprzyja podatności na „mentalny autorytaryzm”, to określenie również stosuję w cudzysłowie, bo nie funkcjonuje w literaturze fachowej, natomiast skonstruowałam je dla opisania zjawiska, które obserwuję. „Mentalny autorytaryzm” dostrzegam w wersji skierowanej na zewnątrz oraz do wewnątrz. Autorytaryzm skierowany na zewnątrz jest powszechnie znany, a mnie interesuje ten skierowany „do wewnątrz”, który polega na mentalnym poddawaniu się opiniom innych osób, głównie tych funkcjonujących w roli liderów oraz ich wielbicieli. Przez „mentalny autorytaryzm” rozumiem więc dobrowolne i globalne przyjmowanie oraz zgadzanie się z opiniami wybranych jednostek czy grup. Choć trzeba zwrócić uwagę, że trudnościom w różnicowaniu i podatności na „mentalny autorytaryzm” mogą także towarzyszyć inne czynniki, np. dysonans poznawczy. Mentalny autorytaryzm sprzyja myśleniu zero-jedynkowemu, czyli albo jesteś „za” albo „przeciw”, bez pytań i wątpliwości. Na przykład, gdy jakaś sytuacja składa się z czterech elementów czy etapów, to jeśli trzy z nich podobają ci się, a jeden nie lub masz co do niego wątpliwości, to już jest źle, bo nie akceptujesz całości. Nasuwa się więc pytanie o powody takiej auto-autorytarnej postawy, polegającej na bezdyskusyjnym przyjmowaniu czyjegoś punku widzenia czy sposobu rozumienia oraz interpretowania zdarzeń, zachowań, tekstów itp. Przyczyn może być wiele, jedną z nich wydaje się być poczucie przynależności do określonej grupy, do bycia w kręgu lidera, co może dawać poczucie przynależności do wspólnoty i poczucie bezpieczeństwa oraz doświadczania identyfikacji i akceptacji.

- Po czym w komunikacji na Facebooku można rozpoznać trudności w „poznawczym różnicowaniu” oraz „mentalny autorytaryzm”?

- Czytając różne wpisy na portalach społecznościowych i reakcje na nie, trudno oprzeć się wrażeniu, jak łatwo zgadzając się z innymi, sami kreujemy uległość „pod-autorytarną”. Od różnicowania w różnym stopniu zależy interpretacja tekstów czy faktów, w zależności od obecności, niedostatku lub deficytu różnicowania. Bo jeśli lubię lub cenię osobę A, to albo w określonym temacie zgadzam się z tym co mówi czy publikuje, albo zgadzam się częściowo, albo nie zgadzam wcale. Ale jeśli zgadzam się z A to nie dlatego, że jest A, lecz dlatego, że coś nowego lub ciekawego wnosi albo, że podzielam jej/jego zdanie. Choć jeśli w jakiejś sprawie, zdaniu, słowie lub geście, nie zgodzę się z A, to nie oznacza, że go/ją odrzucam czy dewaluuję. Ale zdarza się również, że ktoś zgadza się z A, głównie dlatego, że jest A, czyli akceptuję wszystko, czego autorem/autorką jest A. W praktyce ujawnia się to np. we wpisach: „zgadzam się ze wszystkim, co powie A”, „A ma zawsze rację”, „w ciemno podpiszę się pod każdym słowem A”, itp. I tu rodzi się zaczyn podatności na dobrowolny „mentalny autorytaryzm”, co przejawia się jako zachwyt i bezgraniczna oraz bezkrytyczna ufność w to, że A ma zawsze rację. Różnicowanie to również zgoda i akceptacja na określony pogląd czy wypowiedź prezentowaną przez osobę B, której nie lubię, której światopoglądu nie podzielam i nie akceptuję, ale potrafię dostrzec i przyznać, że jakiś element mi się podoba. Na tym, moim zdaniem, polega „poznawcze różnicowanie”, bez którego istnieje ryzyko zbudowania w sobie podatności na dobrowolny „mentalny autorytaryzm”.

- Czy Pani obserwacje zmian w komunikacji na Facebooku, dotyczą również komunikacji w realu?

- Nie mam takich możliwości obserwowania komunikacji w realu, tak jak w Internecie. Ale myślę, że w sytuacjach realnych trudniej o „bańki”. Choć tu również można obserwować trudności w poznawczym różnicowaniu i przejawy mentalnego autorytaryzmu, czyli bezkrytycznego i bezrefleksyjnego powielania cudzych opinii. W realu osoby krytyczne wobec poglądów panujących w danym środowisku, również może dosięgać ostracyzm czy hejt, ale nie ma on takiego zasięgu, jak ten internetowy, co nie znaczy, że mniej boli. W realnych sytuacjach świadkami krytyki czy odrzucenia bywa, mniej lub bardziej liczna grupa ludzi, a nie setki czy tysiące, co często ma miejsce na publicznych profilach. W realu też komunikują się ze sobą osoby, które zwykle znają się bezpośrednio, a komunikacji towarzyszą elementy poza werbalne, takie jak intonacja głosu, mimika i postawa ciała, co ma wpływ na interpretację przekazu. Natomiast w Internecie bez użycia słów lub obrazów (np. memów) relacji i komunikacji nie ma. A wracając do hejtu, to pełni on różne funkcje, m.in. odreagowania lub/i ataku. Amatorski (czyli nie realizowany na zlecenie czy w określonym celu) hejt to wyrażanie złości, czasami może to przejaw frustracji lub lęku, bywa też upustem nienawiści, ale zawsze jest to agresja słowna. A czy agresję słowną od ewentualnej fizycznej dzieli tylko ekran monitora, tego nie wiem.

- Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Paulina Wiśniewska

Psy na tropie na stronach Uniwersytetu SWPS

Dr Joanna Stojer-Polańskakryminalistyk z Uniwersytetu  SWPS w Katowicach, a także autorka kilku książek dla dzieci o psach i koniach służbowych oraz o śladach kryminalistycznych, razem ze swoimi córkami przemierzyła kraj w poszukiwaniu pasjonujących psich i końskich przygód, przeprowadziła wiele rozmów z funkcjonariuszami, przewodnikami czy jeźdźcami. Efektem tego jest książka „Psy na tropie i w akcji. Poszukiwanie śladów kryminalistycznych i działania bojowe”, którą dr Stojer-Polańska napisałam z córkami – Leną i Mają. To fascynująca pozycja nie tylko dla dzieci i młodzieży!

Więcej – czytaj tutaj – https://www.swps.pl/nauka-i-badania/dzialalnosc-wydawnicza/nowosci-wydawnicze/22381-psy-na-tropie-i-w-akcji-poszukiwanie-sladow-kryminalistycznych-i-dzialania-bojowe

Bezpieczeństwo Europy w rękach grafika

Dobiegają końca nasze prace wydawnicze nad pozycją poświęconą bezpieczeństwu w regionie Europy Środkowej i Wschodniej. Niebawem książka ukaże się na księgarskich półkach.  Przedstawiamy projekty okładek, ostateczna decyzja należy do redaktora naukowego.

Pobierz plik PDF:

Prof. Bronisław Marciniak: Przyszłość to nauka

Prof. Bronisław Marciniak sprawował w życiu wiele funkcji akademickich. Przez 8 lat, jako rektor, kierował Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Obecnie pełni obowiązki Dyrektora Centrum Zaawansowanych Technologii UAM (CZT UAM). O blaskach i cieniach tej funkcji rozmawia z Dominiką Narożną.

Dlaczego zdecydował się Pan na przyjęcie stanowiska Dyrektora Centrum Zaawansowanych Technologii UAM?

Propozycję objęcia funkcji Dyrektora CZT UAM otrzymałem w dość niezwykłych okolicznościach. W ostatnim dniu mojej drugiej kadencji rektorskiej, na spotkaniu pożegnalnym 31 sierpnia 2016 r., profesor Bogdan Marciniec, twórca koncepcji Centrum i ówczesny Dyrektor, zwrócił się do profesora Andrzeja Lesickiego – nowego rektora na kadencję 2016-2020, w obecności starych i nowych władz UAM, z propozycją, abym to właśnie ja przejął zarządzanie Centrum. Uzasadnieniem było moje doświadczenie w zarządzaniu Uczelnią, kontakty naukowe krajowe i międzynarodowe, a także zaufanie, jakim się darzy byłych rektorów UAM w naszym środowisku akademickim. Dodatkowym argumentem użytym przez profesora Marcińca (wynikającym z dużego poczucia humoru), był fakt, że obaj mamy te same inicjały BM (Bogdan Marciniec i Bronisław Marciniak), co ma być gwarantem kontynuacji polityki rozwoju CZT UAM. Była to dla mnie niespodziewana propozycja, która została przychylnie przyjęta przez rektora prof. Lesickiego. Ten ostatni, decyzją z 6 kwietnia 2017 r., powołał mnie na dyrektora CZT UAM, co było dla mnie zaszczytem, ale i wyzwaniem.

Jakiego rodzaju działania prowadzi ta jednostka organizacyjna?

W strukturze uczelni CZT UAM jest jednostką ogólnouczelnianą podlegającą bezpośrednio rektorowi. To multidyscyplinarny ośrodek zajmujący się badaniami, rozwojem i innowacjami (B+R+I) we współpracy z gospodarką. Centrum stanowi istotne ogniwo pomiędzy badaniami podstawowymi a aplikacyjnymi i stanowi pomost łączący naukę z gospodarką regionu. Zostało wybudowane na terenie kampusu Morasko w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka „Wielkopolskie Centrum Zaawansowanych Technologii: Materiały – Biomateriały” w latach 2010-2014. Całkowity koszt budowy infrastruktury badawczej, tj. budynków i aparatury, wyniósł ponad 63 mln euro. Faza operacyjna działalności CZT rozpoczęła się w grudniu 2015 r. Główne zadania CZT to: prowadzenie badań podstawowych na najwyższym, światowym poziomie (co jest fundamentem dalszych zadań Centrum), prowadzenie badań aplikacyjnych oraz komercjalizacja i współpraca z gospodarką.

W jakim obszarze prowadzone są badania w CZT UAM?

Badania w Centrum prowadzone są w dwóch zasadniczych kierunkach. Pierwszy dotyczy nowych materiałów, nanomateriałów i technologii chemicznej, a drugi związany jest z medycyną i zdrowiem, w tym z biomateriałami i biotechnologią. Infrastruktura CZT została zaplanowana i wybudowana właśnie do realizacji ww. celów. W skład interdyscyplinarnej infrastruktury WCZT wchodzą: laboratoria chemiczne przeznaczone do syntezy specjalistycznych związków chemicznych o określonym i sprecyzowanym przeznaczeniu, wraz z zespołem hal technologicznych służących do ich przetwarzania i testowania, usługowe laboratorium z unikalną aparaturą badawczą „Core Facility”, badające właściwości fizykochemiczne otrzymanych materiałów) oraz laboratoria biotechnologiczne związane z inżynierią biomateriałową i biodrukiem 3D wraz z jedną z najnowocześniejszych w Polsce zwierzętarnią oraz szklarnią. Infrastruktura Centrum wykorzystywana jest w badaniach prowadzonych przez pracowników UAM głównie z wydziałów Chemii, Biologii i Fizyki, a także wydziałów Prawa, Anglistyki i Neofilologii. Studenci i doktoranci z ww. wydziałów mogą wykonywać badania w ramach prac licencjackich, magisterskich i doktorskich z wykorzystaniem infrastruktury badawczej CZT. Zatem, działalność Centrum to także udział w kształceniu kadr badawczych na UAM. Infrastrukturę CZT wykorzystują także pracownicy naszych bratnich, poznańskich uczelni i instytucji badawczych, m.in. Politechniki Poznańskiej, Uniwersytetu Medycznego i Uniwersytetu Przyrodniczego oraz Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN. Centrum, a w szczególności Zespół Hal Technologicznych i Laboratorium Aparaturowe, współpracuje także z wieloma jednostkami gospodarczymi Poznania i Wielkopolski. CZT pełni również rolę ośrodka badawczo-rozwojowego dla małych podmiotów gospodarczych regionu. Do pełnej charakterystyki CZT UAM należy jeszcze dodać bardzo kompetentną, zaangażowaną, fachową i stale rozwijającą swoje kompetencje kadrę badawczą i techniczną.

Zatem gdyby mógł Pan określić w skrócie, czym jest CZT UAM, to co powiedziałby Pan?

Centrum Zaawansowanych Technologii UAM to jednostka naukowa dysponująca zaawansowaną infrastrukturą B+R+I, prowadząca zarówno badania podstawowe, jak i aplikacyjne, posiadająca zaplecze laboratoryjne, w tym hale technologiczne i zwierzętarnia, służące opracowaniu oraz testowaniu technologii i biotechnologii nowych materiałów, w której funkcjonuje doświadczona i kreatywna kadra naukowo-badawcza (kampus UAM – Morasko). Jesteśmy skutecznym partnerem dla rozwoju innowacyjnego biznesu.

Czy w obecnych czasach nie jest wyzwaniem sprawowanie stanowiska dyrektora takiego centrum?

Oczywiście, sprawowanie funkcji dyrektora tak złożonej jednostki (multidyscyplinarność, wielozadaniowość, współpraca z gospodarką) jest ogromnym wyzwaniem i to niezależnie od czasu. Zadaniem dyrektora Centrum o tak szerokim zakresie działalności jest przede wszystkim koordynacja wszystkich projektów realizowanych w CZT, pozyskiwanie funduszy na ich realizację, a także umiędzynarodowienie działalności badawczej. Obecny okres pandemii znacznie utrudnia współpracę międzynarodową. W eksperymentalnych naukach przyrodniczych i ścisłych współpraca międzynarodowa nie może być efektywnie prowadzona w sposób zdalny, bez bezpośredniego kontaktu w laboratoriach. Mam jednakże nadzieję, iż jest to okres przejściowy. W przypadku Centrum umieszczonego w strukturze klasycznego uniwersytetu istnieje także konieczność przekonania środowiska naukowego do prowadzenia prac aplikacyjnych i wdrożeniowych we współpracy z gospodarką. Wymaga to czasu, dyskusji i myślę, że zmierzamy w dobrym kierunku. Dodatkowym zadaniem dyrektora CZT jest doprowadzenie do rozliczenia projektu inwestycyjnego uzyskanego z Unii Europejskiej, POIG „Wielkopolskie Centrum Zaawansowanych Technologii: Materiały – Biomateriały” (budżet to około 63 mln Euro), tj. do wykonania kilkunastu wskaźników tego projektu. Cieszę się, że działania w tym zakresie znajdują przychylność i zrozumienie u władz UAM.

Jakimi sukcesami może pochwalić się Centrum?

Centrum jako młoda, działająca od kilku lat jednostka UAM, może pochwalić się już kilkoma znaczącymi osiągnięciami. Są nimi publikacje (w liczbie 251), patenty (w liczbie 11) i zgłoszenia patentowe (w liczbie 16) w latach 2016-2019. Uzyskaliśmy również wiele projektów badawczych z polskich agencji naukowych (w 2016 r. – 13, 2017 r. – 11; 2018 r.- 26, 2019 r. – 30). Poza tym umieszczono CZT UAM na Polskiej Mapie Drogowej Infrastruktury Badawczej. To duże osiągnięcie, dające szansą uczestniczenia w konkursach badawczych dedykowanych jednostkom z Mapy. Naszym hasłem są technologie przyrostowe i inżynieria biomedyczna. Oprócz tego w CZT UAM następuje stały i systematyczny rozwój kadry badawczej (obecnie 70 pracowników badawczych, naukowo-technicznych i inżynieryjno-technicznych, w tym korpus operatorów unikalnej aparatury). Warto podkreślić fakt, że w latach 2016-2019 w Centrum wypracowano znaczny wzrost przychodów od podmiotów zewnętrznych (2016 r. – 164.833 zł; 2017 r. – 819.948 zł; 2018 r. – 2.055.312 zł; 2019 r. – 2.410.430 zł).

A co wyróżnia Centrum?

Badania w CZT koncentrują się na syntezie, strukturze i zastosowaniach materiałów o specyficznych i poszukiwanych przez przemysł właściwościach. Mocną stroną Centrum jest duże doświadczenie kadry badawczej w zakresie chemii związków krzemu oraz w syntezie i modyfikacji innowacyjnych napełniaczy, np. takich jak silseskwioksany. Połączenie badań laboratoryjnych z możliwością powiększenia skali (w halach technologicznych CZT) pozwala firmom sprawdzić wypracowane w Centrum technologie w rzeczywistych warunkach prowadzenia procesu. W mojej opinii najważniejszym osiągnięciem CZT UAM jest stałe i systematyczne podnoszenie poziomu badań podstawowych i aplikacyjnych, a także rozszerzanie oferty współpracy z otoczeniem gospodarczym.

A z jakimi problemami boryka się Pan jako dyrektor CZT?

Jednym z najważniejszych problemów jest doprowadzenie do efektywnej współpracy różnych ośrodków badawczych Poznania i Wielkopolski w zakresie badań podstawowych, aplikacyjnych i komercjalizacji. To trudne wyzwanie szczególnie na klasycznym uniwersytecie, gdzie większość pracowników zaangażowana jest w badania podstawowe i karierę akademicką (doktoraty, habilitacje i profesury). Badania stosowane nie należą jeszcze u nas do popularnych. Centrum ma więc na celu przełamanie tej tendencji, co robimy głównie we współpracy z Politechniką Poznańską i Uniwersytetem Medycznym, a także z wybranymi przedsiębiorstwami, np. z firmą STER. Infrastruktura CZT może być z powodzeniem wykorzystywana do badań prowadzonych przez wspólne, międzyuczelniane zespoły badawcze. Drugim problemem jest brak możliwości uzyskania dużych, interdyscyplinarnych projektów skierowanych do jednostek badawczych związanych z priorytetowymi dla kraju badaniami. CZT UAM jako multidyscyplinarna jednostka jest predysponowana do prowadzenia tego typu projektów. Przekonanie polskich agencji naukowych (NCN, NCBiR i innych) do konieczności wprowadzenia tych grantów, uzyskiwanych podobnie do grantów indywidulanych, w drodze konkursów, to przyszłe zadanie do wykonania. Tego typu granty instytucjonalne z powodzeniem są stosowane przez agencje w USA. Następnym problemem to finansowanie awarii, konserwacji i przeglądów tak znacznej liczby aparatury badawczej znajdującej się w Centrum. Mam nadzieję, że programy ogólnopolskie, takie jak PANDA i SPUB, pomogą rozwiązać ten problem.

Jakiego rodzaju rozwiązania potrzebne są Centrum Zaawansowanych Technologii UAM, by mogło się ono rozwijać?

Jak już wspomniałem Centrum od momentu powstania rozwija się systematycznie pod względem nauko-badawczym. W mojej opinii rozwój ten można przyspieszyć przez następujące działania: zacieśnienie współpracy badawczej z wydziałami UAM na zasadach partnerskich, rozwinięcie współpracy z uczelniami i jednostkami badawczymi Poznania, m.in. poprzez wspólne projekty badawcze, tworzenie dużych, interdyscyplinarnych projektów badawczych realizowanych w CZT UAM z wykorzystaniem infrastruktury i kadry badawczej Centrum oraz zwiększenie autonomii CZT, szczególnie w podejmowaniu decyzji o usługach badawczych i współpracy z przedsiębiorstwami.

Jak oceni Pan stan polskiej nauki?

Uważam, że obecnie infrastruktura dydaktyczna i badawcza w Polsce nie odbiega od średnich i dobrych uniwersytetów zachodnich. Mam na myśli nauki przyrodnicze i ścisłe, takie jak chemia, biologia, fizyka. Pamiętam w mojej pracy badawczej – fotochemii i fotofizyce, w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i nawet dziewięćdziesiątych XX wieku wykonanie badań na unikalnej aparaturze czasowo-rozdzielczej (pomiary w skali w piko i nanosekundowej) wymagało wyjazdu do ośrodków zagranicznych. Dzisiaj, posiadamy już niezbędny sprzęt i to my stanowimy cel przyjazdu zagranicznych studentów i naukowców. Przykładem może być dr Gordon Hug, u którego w Radiation Laboratory, Notre Dame University, USA przebywałem jako stypendysta Fulbrighta i korzystałem z unikalnej aparatury w jego laboratorium. Po kilkunastu latach dr Hug przyjechał do Poznania na UAM, także jako stypendysta Fulbrighta, gdzie miał do dyspozycji całkowicie nowy sprzęt do badań fotochemicznych i mógł przekazać nam swoja wiedzę i doświadczenie. Ten przykład ma tylko obrazować zmiany wyposażenia aparaturowego naszych polskich laboratoriów. Musimy tylko wykorzystać potencjał naukowy tkwiący w naszej młodej kadrze. Powinniśmy zadbać o jej szybki rozwój i stworzenie warunków do skoncentrowania się na badaniach, a nie na dodatkowej pracy zarobkowej. Stworzenie od podstaw ośrodka badawczego wymaga nie tylko odpowiednich środków finansowych, ale również czasu umożlwiającego rozwój młodej, także własnej, kadry naukowej. Nawiasem mówiąc, nie spotkałem w swojej ponad czterdziestoletniej pracy na UAM absolwenta, który po odbyciu stażu naukowego za granicą stwierdził, że z powodu poziomu naukowego w kraju nie dawał sobie rady pracując w zagranicznej grupie badawczej. Większość z nas wracała na UAM z dużym bagażem doświadczeń i osiągnięciami. To dobrze świadczy o umiejętnościach młodych badaczy szkolonych przecież w naszych krajowych laboratoriach, a także o poziomie naukowym nieodbiegającym od standardów światowych. W tym względzie jestem optymistą, zdając sobie jednakże sprawę z potrzeby zmian w organizacji i finansowaniu badań w Polsce.

Jakie wyzwania, zdaniem Pana, stoją przed współczesnymi badaniami naukowymi?

Przede wszystkim powinien istnieć ścisły związek między badaniami naukowymi a potrzebami otoczenia społeczno-gospodarczego. To gospodarka i jej potrzeby, powinny określać tematykę badań naukowych. Szczególnie uwidoczniło się to w obecnym okresie pandemii, kiedy wiele jednostek badawczych zorientowało swoje prace na rozwiązywanie problemów związanych z „walką z koronawirusem”. Należy jednoznacznie podkreślić, iż badania aplikacyjne muszą zawsze być oparte na badaniach podstawowych prowadzonych na wysokim poziomie. Tylko jednostki o wysokim poziomie badań podstawowych mogą gwarantować sukcesy aplikacyjne.

Czego życzy Pan, jako dyrektor, Centrum Zaawansowanych Technologii?

Życzę, aby Centrum dalej systematycznie rozwijało się jako multidyscyplinarny ośrodek badawczy służący Poznaniowi i Wielkopolsce, aby nawiązywało coraz szerszą współpracę z wydziałami UAM, poznańskimi uczelniami, jednostkami badawczymi i przedsiębiorstwami regionu, a także aby coraz śmielej rozwijało współpracę międzynarodową. Chciałbym, by CZT UAM było rzeczywistym mostem łączącym badania i gospodarkę, a przede wszystkim instytucją rozpoznawalną w kraju i za granicą.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Dominika Narożna

Zdjęcia: Błażej Prochera, Uniwersyteckie Studio Filmowe, Centrum Zaawansowanych Technologii UAM