Rozmowa z prof. zw. dr hab. Kazimierzem Wolnym-Zmorzyńskim, naukowcem, medioznawcą, badaczem i teoretykiem literatury, pisarzem.
- Źle się dzieje w państwie duńskim, czyli we współczesnym dziennikarstwie polskim? Czy raczej – jest dobrze?
Zależy jak na tę sprawę spojrzeć. Z jednej strony wydaje się, że jest bardzo źle, z drugiej, że nie tak źle. Źle, gdy przyglądamy się tytułom brukowym, portalom plotkarskim, gdzie sensacja goni sensację, nie liczy się rzetelność ani prawda tylko gonitwa dziennikarzy za głupotą nieodpowiedzialnych i często niedokształconych ludzi, głupotą, która pociąga za sobą masy. Nie jest dobrze, gdy źródłem informacji dla dziennikarzy są tylko politycy, którzy grają wyłącznie na siebie i swoje interesy, a dziennikarz nie sprawdzi tego, czego się od polityka dowiedział. Źle się dzieje, gdy dziennikarze publikują niesprawdzone informacje nawet w mediach opiniotwórczych, informacje, którymi robią krzywdę innym, o których piszą. Ale czy to są dziennikarze? Nie, to bez charakteru, bez godności, najdelikatniej rzecz ujmując, by nie powiedzieć dosadnie – pismaki w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale tacy ludzie bez charakteru byli, są i będą, jak wszędzie, w każdym zawodzie. Wystarczy sięgnąć do historii dziennikarstwa, by uświadomić sobie, że sensaci, mąciwody, piszący pod czyjeś dyktando to nie tylko domena współczesności Na przykład nijaki Ferdynand Hauser, dziennikarz „Le Journal” 4 listopada 1911 roku napisał obrzydliwy, pełen zmyślonych informacji tekst na temat Marii Curie, w którym oskarżył uczoną o to, że oderwała profesora Paula Langevin`a od rodziny, mimo że od ponad roku już był w separacji ze swoją żoną. Tą plotką chciał przedstawić profesor Marię Curie w złym świetle, nawet umniejszyć jej wartości, wskazując na to, że taka niemoralna kobieta nie zasługuje na Nobla. Hauser historię rozpętał tuż przed wręczeniem jej tej nagrody. Ale nie musimy szukać daleko. Stefan Żeromski zauważył w 1907 roku w „Krytyce”, że w Polsce wyroki wydaje wściekłość partyjna i co gorsze, dziennikarskie oszczerstwo, gdzie się po „pismach ścinają, mordują nożami i wieszają aż do śmierci nienawidzący się wzajem rodacy”. Reporter Przemysław Semczuk, w nowym, uzupełnionym, tegorocznym wydaniu swojego reportażu pt. Wampir z Zagłębia pokazuje, jak niektórzy poważni dziennikarze, wydawałoby się naówczas autorytety dziennikarskie, pisali pod dyktando władzy i milicji wszystko, byle tylko pokazać, że Marchwicki jest winny, ale byli i tacy, którzy woleli nic nie pisać, bo nie wierzyli ani milicji, ani prokuraturze, ani sądowi. To, co czytamy, o czym słyszymy, co widzimy w mediach w wydaniu dziennikarzy, to nie nowość. Szkoda tylko, że niczego ci dziennikarze, którzy nie przestrzegają zasad etyki, nie zapamiętują, o czym my, nauczyciele akademiccy, im do głowy wkładaliśmy podczas wykładów. Rzucają się na głęboką wodę, idą z nurtem, a nie pod prąd. Jest jednak spora grupa dziennikarzy rzetelnych, niepoddających się nienawiści, ulewaniu politycznej żółci. Jednak tych dziennikarzy oraz ich podejścia do świata, tego jak mówią o problemach, się nie eksponuje. Zawsze bierze górę jakiś „skandalik”, nawet najmniejszy, to on przyciąga uwagę tłumu, masy, bo i media są dzisiaj dla mas. One królują. A kim jest masa, co sobą reprezentuje? Wiadomo.
- Stawiając diagnozę dotyczącą kondycji współczesnego dziennikarstwa polskiego, gdzie upatruje Pan Profesor przyczyn istniejącego stanu rzeczy?
Dużo zależy od tego skąd nasz ród, co wynieśliśmy z domu, kim jesteśmy, jaką atmosferą nasiąkliśmy, do czego przyzwyczajali nas rodzice, dziadkowie, czego nauczyli w domu. Dziś nie ma „kindersztuby”, wszystko każdemu wolno, dobre obyczaje są niemile widziane, są passe. O czym tu mówić? W szkole, na uniwersytetach zdobędziemy wiedzę, ale nie wychowanie. Może trochę szlifu towarzyskiego nabędziemy, ale to nie wystarczy. Dom, dom i jeszcze raz dom. To umiejętność wzajemnego szanowania siebie, zwracania się do siebie, dobrego zachowania w każdej sytuacji, z wyczuciem, taktem. Nie chcę upraszczać, ale takie dziennikarstwo, jakie czasy. Nie liczy się dobre zachowanie, przestrzeganie zasad dobrych obyczajów, wiedza, ale – przepraszam za dosadność – chamstwo, które wkradło się „na salony”. Ale o jakich dzisiaj salonach można mówić? Granice pod każdym względem się rozmyły, nikt nikogo nie dyscyplinuje, jest złe pojmowanie wolności. Chcę zaznaczyć, że są też wyjątki, ale bardzo nieliczne.
- Jak ocenia Pan Profesor stan wiedzy o Polsce i świecie współczesnym polskich dziennikarzy?
Rzetelne dziennikarstwo to tytuły opinii, chcę podkreślić: poważne tytuły, a nie brukowce, które niestety też kształtują opinię, ogólnopolskie redakcje radiowe, telewizyjne. Tu nie jest najgorzej. Redakcje regionalne też mobilizują dziennikarzy do zgłębiania wiedzy, ciągłego doskonalenia warsztatu, ale z tym jest różnie. Liczy się tzw. „bieżączka”, byle szybciej i właśnie pobieżnie. Gdy byłem jeszcze do niedawna przewodniczącym jury konkursu „Tygodnika Angora” dla dziennikarzy regionalnych i lokalnych, miałem możliwość przyglądania się pracy tych dziennikarzy z bliska. Niestety musieliśmy zakończyć coroczny konkurs, bo nie było już za co nagradzać tych dziennikarzy. Pisali coraz gorzej. Tej mizerii nie dało się czytać. Podobnego zdania są eksperci skupiający się wokół Kliniki Dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego, której jestem kierownikiem. Próbujemy uleczyć to dziennikarstwo polskie, wskazujemy na błędy dziennikarzy, ich zachowanie. Wierzymy, że uda się nam coś zmienić na lepsze. W końcu to Klinika!
- Czy dziennikarze potrafią poruszać się we współczesnych gatunkach dziennikarskich, czy korzystają z nich świadomie i poprawnie?
Mówię z pełną odpowiedzialnością: nie! Nie umieją odróżnić raportu od reportażu, wszystko dla nich jest albo artykułem albo felietonem. Nie wiedzą, czym się felieton charakteryzuje, jakie są jego cechy dystynktywne. Najgorsze jest to, że tacy dziennikarze też nauczają na uniwersytetach i robią młodzieży wodę z mózgu. Niedawno ukazała się książka Magdaleny Ślawskiej z Uniwersytetu Śląskiego o świadomości gatunkowej dziennikarzy. Każdy z przywoływanych tam dziennikarzy podawał swoją teorię danego gatunku, nawet ciekawą, bo każdy ma prawo do teoretyzowania. Jednak żadna teoria, definicja nie była trafna, nikt z nich nie ma pojęcia o fundamentach gatunku, które są constans i zmieniać ich nie wolno. Można, a nawet należy eksperymentować, modyfikując formę, by może i nowy gatunek powstał, ale korzenie muszą być zawsze jednakowe.
- Jaka forma dziennikarska stanowi dla młodych adeptów dziennikarstwa najtrudniejsze wyzwanie i dlaczego?
Gdy się dobrze poprowadzi młodego dziennikarza, powie, jak co napisać, podpowie wzory to –bazując na moich doświadczeniach z moimi studentami – muszę powiedzieć, że wszystko młody adept potrafi napisać i to dobrze, z polotem, nawet zachwycić odbiorcę. Powtarzam – wszystko napisze poprawnie. Gorzej może jest z pisaniem felietonu, bo nie każdy potrafi cały czas wprowadzać odbiorcę w dobry nastrój, bawić, śmieszyć, ośmieszać coś. Ja mam bardzo dobre doświadczenia z moimi studentami, których uczyłem i uczę redagowania poszczególnych gatunków dziennikarskich. Na każde zajęcia warsztatowe są znakomicie przygotowani i „rozpisani”. Wielu z byłych moich studentów to znani dziennikarze prasowi, radiowi, telewizyjni, także pracujący w portalach internetowych. Jak obserwuję ich poczynania, radzą sobie ze wszystkimi gatunkami znakomicie i świetnie się w nich realizują.
- Polszczyzna, zdaniem Pana Profesora, to mocna czy słaba strona dziennikarzy?
Zależy jak na problem spojrzeć. Jedni są znakomici, drudzy beznadziejni, niedokształceni. Najgorzej jest z tymi, którzy nie znają pojęć, znaczeń polskich słów, nie znają podstaw gramatyki języka polskiego. Kiedyś jeden z dziennikarzy wrocławskich, kiedy chciał przeprowadzić ze mną wywiad, zaczął od pytania: „Jak się panu profesorowi kolaboruje z dziennikarstwem wrocławskim?” Zamarłem! Gdy doszedłem po chwili do siebie, z kolei ja zapytałem: „A gdzie pan kończył dziennikarstwo?”. Usłyszałem krótką odpowiedź. „Jestem samoukiem!” Nie rozmawiałem dalej z tym panem, bo bałem się, że poprzekręca moje wypowiedzi.
- A może to, że dziennikarze nie posługują się (a przynajmniej nie wszyscy) poprawną piękną polszczyzną, nie potrafią odnaleźć w gatunkach dziennikarskich, zupełnie nie przeszkadza współczesnemu odbiorcy? Może właśnie chodzi o wiarygodność i zrównanie erudycyjne nadawcy z odbiorcą, bo przez to przekaz staje się nie tylko bardziej czytelny, ale właśnie wiarygodny w efekcie dociera do odbiorcy?
Odbiorcy to nie przeszkadza, bo skąd ma on wiedzieć, jakie są granice gatunków i czym się one charakteryzują? Odbiorca zastanawia się tylko nad tym, czy przekaz jest czytelny, czy nie i czego się dowiedział o prezentowanej rzeczywistości. Może tylko powiedzieć „to jest dobre, albo nie, podoba mi się, albo mi się nie podoba”. Źle jest, gdy nadawca – dziennikarz chce się zrównać z odbiorcą. Zawsze powinien być o krok do przodu przed nim, jego wiedza ma być bogatsza. Ale jest i tak, że odbiorca jest mądrzejszy od nadawcy, wie więcej i lepiej, bo dziennikarz „nie doczytał”. Jeśli nie doczytał, sam się kompromituje, dlatego ważne jest pogłębianie źródeł informacji. Wracając do równania się nadawcy z odbiorcą: dziennikarz o sprawach skomplikowanych, specjalistycznych ma mówić, pisać tak, by każdy go zrozumiał, ale to jest możliwe tylko wtedy, gdy sam dziennikarz dobrze zrozumie problem, a jak go zrozumie to i bez problemu klarownie, nawet o fizyce jądrowej opowie, co udowodnił dawno temu Kazimierz Dziewanowski swoimi reportażami w tomie pt. Reportaż o szkiełku i oku.
- Jakie kierunki studiów, zdaniem Pana Profesora, najskuteczniej przygotowują do tego zawodu – studia politologiczne czy polonistyczne, a może inne?
Każde, nazwijmy to wprost – dobrze odbyte studia, zgodne z zainteresowaniami danej osoby. Ktoś po maturze idzie na wymarzone studia, pogłębia wiedzę, kończy je po pięciu latach rzetelnego studiowania i dopiero wtedy powinien pójść na roczne, może półtoraroczne podyplomowe dziennikarstwo, które nie powinno być kierunkiem studiów tylko przygotowaniem do zawodu. Programy studiów dziennikarskich częściowo przygotowują do zawodu, ale jak mają dobrze przygotować, gdy na studiach dziennikarskich jest tylko pobieżne zapoznawanie studenta z problemami kultury, historii, polityki, socjologii, gospodarki? „Wszystkiego po trochu”. Swoim studentom zawsze powtarzam, pogłębiajcie wiedzę w tej dziedzinie, która was interesuje, rozwijajcie zainteresowania, stawajcie się specjalistami w czymś jednym, a nie bądźcie „doktorami besserwisserami”. Jeśli chodzi o polonistykę, dawniej studia polonistyczne przygotowywały do zawodu dziennikarza. Taki absolwent polonistyki umiał bezbłędnie pisać, mówić, był oczytany, znał gramatykę, kulturę i stylistykę języka polskiego. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby dziennikarstwo było przy polonistyce tak jak jest teraz, np. na Uniwersytecie Rzeszowskim czy Zielonogórskim, też dziennikarstwo wrocławskie wyłoniło się z polonistyki. Doskonałe dziennikarstwo, jedno z pierwszych w powojennej Polsce było też przy polonistyce na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież dziennikarstwo narodziło się z literatury. Natomiast dziennikarstwo przy politologii to nieporozumienie. To prawdziwa kuźnia „inżynierów dusz”, naginanych i kształtowanych pod kątem przekonań politycznych. Dobrym krokiem było powołanie w 2015 roku pierwszego w Polsce Wydziału Dziennikarstwa i Bibliologii na Uniwersytecie Warszawskim oraz odłączenie się w 2018 roku dziennikarstwa od politologii na Uniwersytecie Śląskim.
- Jakość współczesnego dziennikarstwa polskiego zależy też od warunków pracy dziennikarzy. A ci bardzo często pracują na umowach tzw. śmieciówkach, nie mają stabilnych umów o pracę, a jeśli już to np. na jedną szesnastą etatu. O takich wartościach przekonałam się pracując przed laty jako dziennikarka w oddziale lokalnej telewizji. Większość dziennikarzy i tak była zatrudniona na podstawie umowy-zlecenia, potem zostali zmuszeni do założenia własnej działalności gospodarczej. W prasie z kolei wyznacznikiem poziomu zarobków jest zwykle nie umowa etatowa, lecz tzw. wierszówka. Kiedy dziennikarz zachoruje, otrzymuje niewiele, bo na takie warunki zatrudnienia się zgodził. A musiał, żeby w ogóle mieć tę swoją wymarzoną pracę. Czy studenci dziennikarstwa zdają sobie sprawę z tego, co ich czeka?
Tak, wiedzą o tym, ale nie zniechęcają się niczym. Odnoszę wrażenie, że wierzą w sukces, są przekonani, że noszą – jak mawiał Napoleon o swoich żołnierzach – buławę marszałka w tornistrze i każdemu się uda. Miejmy nadzieję, że w przyszłości coś się zmieni na ich korzyść.
- Kiedy dziennikarz nabędzie umiejętności, stanie się profesjonalistą, co przychodzi z wiekiem, to się okazuje, że jest już za stary. Mamy niewielu dziennikarzy, zwłaszcza dziennikarek, po 45. czy 50. roku życia. Jak można mówić o profesjonalizacji zawodu, skoro to młodzież zajmuje stanowiska dziennikarskie, a doświadczonych żurnalistów się zwalnia?
Szkoda, że u nas faktycznie nie szanuje się doświadczonych dziennikarzy. W Niemczech dziennikarze seniorzy są nauczycielami młodej kadry, mają w redakcjach swoje gabinety, uczestniczą w kolegiach redakcyjnych, służą radą, doświadczeniem. Myśmy się pogubili w tej zmianie pokoleń. Szkoda!
- A może właśnie o to chodzi, żeby skutecznie zmanipulować młodego niedoświadczonego dziennikarza, żeby był bardziej dyspozycyjny, choćby nieświadomie?
Pewno tak. Na dodatek, gdy młody człowiek będzie myślał tylko o karierze, która się rozwija dzięki „wstawiennictwu i opiece” przełożonych, podda się i zrobi dla szefa wszystko, by być sławnym. Kosztem honoru. To jest chore, ale prawdziwe.
- Kiedy pracowałam w poznańskiej prasie, masowo zwalniano starsze dziennikarki. Szczytem ich marzeń stawało się pozyskanie stanowiska rzecznika prasowego jakiejś dużej firmy. Dziennikarze jakoś się ostawali. Głośna przed laty stała się też sprawa, kiedy dziennikarki były odsuwane od czytania serwisów radiowych, ponieważ uznano ich głosy za mniej wiarygodne niż męskie tenory i barytony. Czy zauważa Pan Profesor dyskryminację płciową w zawodzie dziennikarza?
Naprawdę nie zauważam, albo o czymś nie wiem, co też jest możliwe.
- Odrębną kwestię w polskiej rzeczywistości politycznej stanowi swoiste „upolitycznienie” mediów. Można to ująć słowami – powiedz mi, jakie czytasz czy oglądasz media, a powiem ci, jak głosujesz. O obiektywne media trudno, choć każde z nich dowodzi, że właśnie takie jest, ale jednocześnie każde z nich przekazuje obraz zupełnie innej Polski. Zwolennicy obozu władzy /dodajmy – każdej kolejnej/ utwierdzają się w swojej wizji rzeczywistości, oglądając „swoje” rządowe media, a opozycji – „swoje”. W obrazie medialnym od lat funkcjonują dwie Polski, absolutnie skrajne. I wygląda na to, że jedna drugiej nie potrzebuje. Jeżeli ktoś ogląda różne media, uzyskuje schizofreniczny, niespójny obraz rzeczywistości. Potrafi Pan Profesor wyjaśnić ten fenomen, ten całkowity brak dialogu, budowania pomostów i szukania porozumienia na gruncie medialnym i poprzez media?
Mówi Pani o rządowych mediach, czyli nie bójmy się tego słowa – publicznych. Obecna partia opozycyjna powiedziała nareszcie prawdę o telewizji publicznej. Za rządów obecnej opozycji radio i telewizja publiczne też były rządowe, tylko nikt tak tego głośno nie nazywał. Obserwuję od dawna rynek mediów polskich i co się na nim dzieje oraz to, jak partie polityczne zabiegają szczególnie o radio i telewizję publiczną, więc sobie nie dam wody z mózgu zrobić. Drażni mnie fałsz polityków i głupota, brak wiedzy, nieznajomość historii ludzi, którzy dają sobą manipulować. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dziennikarze też poddają się wpływom polityków, bo są niedokształceni, nie znają historii Polski i jej kultury, zwyczajów, dają sobie wmówić wszystko i nie mając dobrych korzeni, znajomości historii ani źródeł danych zdarzeń czy zachowań, pobieżnie naświetlają różne sytuacje. Mówią tak, jak każe mówić właściciel, zwolennik danej partii politycznej. Nie liczy się prawda ani wiedza, ale liczą się wyłącznie korzyści towarzyskie, majątkowe, a z tymi ostatnimi łączą się polityczne. A dzisiaj w mediach nie chodzi o dialog tylko o transmisję informacji: od góry do dołu, tak jak ją pojmował Lenin, twórca i wyznawca leninowskiej teorii prasy socjalistycznej. Transmisja zawsze idzie w jedną stronę, ale to problem szerszy. Zaznaczę tylko, że dzisiaj w ta idea leninowska znakomicie wpisuje się w nasze czasy, czasy postmodernizmu, w ten chaos medialny. Niewielu to zauważa, nawet gdy zauważa, nie powie tego głośno, bo nie wypada. Ale ja mówię głośno! W to się jeszcze wpisuje kultura ponowoczesna. Każdy ma rację, każdy ma swoją prawdę, każdy może mówić, co chce. Czy dzięki temu mamy schizofreniczny obraz rzeczywistości? Nie. Taki obraz mają ci, co nie znają kontekstów, zapomnieli o podstawowych faktach z historii, nie mają wiedzy i takimi ludźmi najłatwiej manipulować. Gdy ktoś potrafi zdystansować się do tego, co przekazują dziennikarze, a ma wiedzę, nawet podstawową, jakieś pojęcie o etyce, wtedy szybko zorientuje się, o co chodzi, kto ma rację. Ja czytam prawie wszystkie tytuły prasowe, oglądam prawie wszystkie serwisy informacyjne różnych stacji telewizyjnych, bo zajmuję się mediami. Nawet oglądałbym programy nadawane przez diabła, bym wiedział, co on nadaje. Faktycznie od czasów transformacji ustrojowej niewiele się w mediach i stylu nadawania u nas zmieniło. Zmieniła się i rozwinęła technika, ale dziennikarze dalej serwują wiadomości idealizowane, gdy kogoś darzą sympatią, wartościujące – w zależności od tego komu mają przyłożyć lub go pochwalić, wreszcie selektywne – wybierają te, które im pasują do kontekstu. To, czego nie napisze o kimś jedna gazeta, napisze inna. Byśmy otrzymali pełny obraz rzeczywistości musimy czytać oglądać wszystko, ale to jest niemożliwe. Wniosek z tego taki, że dziennikarze nie są obiektywni, ani nawet w miarę obiektywni, nie uczą, a powinni, demokracji, bo sami są pod butem swoich pracodawców. Ale co my o demokracji możemy mówić? Nasza demokracja jest stosunkowo młoda, zabory przetrąciły nam kręgosłup kulturalny i moralny. Po odzyskaniu niepodległości tylko dwadzieścia lat wolności i ciągłych kłótni o władzę, następnie wojna światowa, a po niej krwawa wojna domowa wyklętych z władzą ludową, potem fałszywa „prawomyślność partyjna”, po 1989 roku chwila jedności i wolności, a potem znowu walka o władzę i dzisiaj nie liczy się to, kto ma rację, tylko kto jest przy władzy i liczy się dbanie o własne interesy. Żeby to wszystko pojąć trzeba się uczyć historii z dobrych, obiektywnych podręczników, np. prof. Wojciecha Roszkowskiego czy prof. Andrzeja Nowaka.
- A może jest tak, że media obiektywne nie są potrzebne, bo nie budują „swojej” grupy odbiorców, utwierdzając ich w jedynie słusznej wizji świata? Przecież lubimy mieć rację, być utwierdzanym we własnych sądach i przekonaniach. BBC długo torowało sobie drogę do niezależności, ale też dzieje tamtejszej demokracji są dłuższe niż tej naszej, całkiem niedawno wywalczonej. Może my, polscy widzowie, wcale nie chcemy obiektywnych, niezależnych mediów? Bo przecież gdyby zaistniała taka potrzeba rynkowa, to taki produkt w postaci niezależnych mediów by zafunkcjonował na rynku usług?
Każdy potrzebuje obiektywnego przekazu o świecie i takiego przekazu oczekuje od dziennikarzy. Taki produkt, jak Pani ładnie to nazwała, na pewno zafunkcjonowałby na rynku, ale to „pobożne życzenia” Tylko, że dziennikarze nie są wolni, są zależni od swoich pracodawców, którzy kierują się wyłącznie biznesem, a nie dobrem odbiorców, na których – nie bójmy się tego słowa – żerują. To gorzka prawda. Dodam więcej, mówi się, że nie ma cenzury. Jest! Tylko wewnętrzna. Dziennikarz jest narzędziem w rękach pracodawców. Musi mówić tak, jak właściciel czy pracodawca każe. Komfortową sytuacją jest ta, gdy dziennikarz pracuje w takiej redakcji, której credo i jemu odpowiada, gdy jest inaczej, męczy się i męczy innych, jest sfrustrowany, niewiele może, źle się z tym czuje.
- Kształci Pan Profesor studentów, przyszłych dziennikarzy. Jacy są ci młodzi ludzie, marzący o zawodzie dziennikarza?
Część jest wrażliwa i pełna ideałów, ale duża większość to młodzi ludzie, którzy nie kryją tego, że muszą zrobić karierę i to tylko w telewizji, bo chcą być rozpoznawalni, znani. Nieważne, co mają do powiedzenia, co umieją. Chcą, muszą być sławni. Tylko sława się liczy. Podkreślam, i nie kryją tego, nawet nie udają, że jest inaczej.
- Co stara się im Pan Profesor przekazać, a przed czym przestrzega?
W zeszłym roku wydałem książkę Biblia a korzenie reportażu. Ostatni rozdział poświęciłem temu, jak dziennikarze powinni postępować, skąd czerpać wzory w swojej pracy. Zrobiłem wypisy z listów apostolskich. Te listy to znakomity etyczny kodeks dziennikarski. Należy postępować uczciwie i nie traktować kogoś drugiego, jakbyśmy sami nie chcieli być potraktowani. Wystarczy się wczytać i zastanowić chwilę, jak głębia jest w nich zawarta, to gotowa recepta na dobre postępowanie. Nawet komentarze do tych listów są zbędne. Ich treść broni się sama, jest prosta w przekazie, trafia w sedno i doskonale pasuje do współczesności. O dziwo, studenci przyznali mi rację, nawet ci, którzy podkreślali, że są niewierzący, że to kodeks etyczny, którego powinni przestrzegać. Zaznaczam, że religii nie uczę, daję wolność wyboru, do niczego nie nakłaniam. Jako nauczyciel akademicki wskazuję tylko drogę, wzory. Właściwe zasady postępowania, sprawdzone, promujące dobro nikomu nie zaszkodziły. Mówię studentom, by byli uczciwi wobec siebie i swoich odbiorców to będzie wszystko w porządku, sami będą szanowani przez innych i będą uchodzić za autorytety epistemiczne i moralne, a w przyszłości i deontyczne.
- I wierzy Pan, że im się uda?
Tym, którzy nawet, gdy będą pracować w mediach środowiskowych, tak – uda się im i jestem tego pewny. Będą szczęśliwi, że robią coś ważnego, pomagają, informują, dzielą się swoimi przemyślanymi opiniami, wiedzą. Bo chodzi o uczciwe traktowanie odbiorców, którymi manipulować nie wolno.
Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas.
Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska
Na zdjęciu: prof. K. Wolny-Zmorzyński
Fot. Renata Misz-Zmorzyńska
https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/k-wolny-zmorzynski-sekret-sabiny-powiesc/
https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/k-wolny-zmorzynski-czas-kwarantanny-powiesc/