Rozmowa z dr Małgorzatą Talarczyk, psychoterapeutką, autorką książek, o jej najnowszym dziele oraz tajnikach ludzkiej duszy i umysłu.
- Jest Pani psychoterapeutką zajmującą się przede wszystkim zaburzeniami odżywiania. Jednak książka, którą teraz Pani wydała i która niebawem trafi na księgarskie półki, dotyka wielu innych tematów. Jakich? I dlaczego właśnie tych?
Tak, jestem psychoterapeutką, a pacjenci z zaburzeniami odżywiania to ok. 70% moich pacjentów, ale pracuję także terapeutycznie z innymi osobami i ich rodzinami. Moimi pacjentami m.in. jest młodzież LGBT+ , są też osoby które padły ofiarą hejtu, pacjenci zmagający się z depresją i innymi zaburzeniami nastroju, pacjenci z zaburzeniami osobowości, są także dziecięco- młodzieżowi pacjenci z rozpoznaniem chorób onkologicznych. W przypadku pacjentów w wieku rozwojowym zwykle pracuję również z ich rodzinami, prowadząc terapię rodzinną. Odpowiadając więc na Pani pytanie, poruszam w książce tematy, które dotykają wiele osób, z którymi mam kontakt jako psychoterapeutka. Piszę m.in. o nietolerancji, hejcie, w tym hejcie wobec osób LGBT+, o braku szacunku, o społeczno-kulturowym wpływie na sylwetkę kobiecą itp. Poruszam też temat śmierci i żałoby, zwracając uwagę na narracyjny zwyczaj, aby o osobach, które zmarły z powodu choroby nowotworowej nie mówić, że „przegrały walkę z rakiem”, na co od wielu lat nie mam zgody. Mam tu na myśli dewaluujący aspekt tego określenia, bo jeśliby rozważyć samo słowo „przegrać” to nie osoba chora przegrywa walkę z chorobą, lecz na obecnym etapie rozwoju wiedzy, tę „walkę” przegrywa medycyna. Ten ostatni temat wielokrotnie poruszałam w mediach społecznościowych i choć nie chciałabym przypisywać sobie szczególnego wpływu na narrację w mediach publicznych prasie i telewizji to zauważyłam, że coraz rzadziej używane jest to sformułowanie. Ponieważ książkę pisałam w czasie pandemii, poruszam w niej także zagadnienia dotyczące pandemii, podkreślając, że piszę wyłącznie z subiektywnej perspektywy. W książce jest także rozdział poświęcony psychoterapii, który napisałam z intencją popularyzowania psychologii i psychoterapii, w choć bardzo wybiórczym zakresie.
- Pani felietony charakteryzuje zmysł obserwacyjny, dbałość o szczegóły, wychwytanie różnorakich przejawów z życia codziennego. Z drobiazgów, takich mgnień i lśnień, potrafi Pani wydobyć niesamowitą głębię i dotrzeć do szeroko zakrojonych wniosków. To tak jest, że drobiazgi mają znaczenie i mówią o nas więcej niż sami chcielibyśmy ujawnić?
W Pani pytaniu zawarte są miłe słowa, mające znamiona komplementu, za co dziękuję. Odpowiadając nawiążę do mojej pracy, bo kiedyś podczas szkolenia dla psychoterapeutów, które prowadziłam jeden z uczestników zadał mi pytanie – jakie cechy osobowe są najważniejsze w pracy terapeuty? Pomyślałam wówczas o cechach, które zwykle w przypadku terapeutów bierze się pod uwagę, czyli m.in. takich jak empatia, tolerancja, wyobraźnia, ale odpowiadając na to pytanie skupiłam się na cesze, która rzadko jest wymieniana, a jest nią – uważność. Uważność odbiorcy, czyli na słowa, frazy, na to co i w jaki sposób ktoś mówi, także uważność na mimikę i gesty, ale również uważność w roli nadawcy, czyli odpowiedni dobór słów i przekazu. Dlatego potwierdzam, że drobiazgi mają znaczenie. Myślę też, że uważność jest ważna nie tylko w pracy psychologa czy psychoterapeuty oraz w wielu innych zawodach, ale także w codziennym życiu. A czy drobiazgi mówią o nas więcej niż sami chcielibyśmy ujawnić? Może tak być, ale to nie jest oczywiste i jednoznaczne, bo zależy także od odbiorcy, bo tu kryje się ryzyko nadinterpretacji, przeniesień i projekcji, czyli mówiąc najkrócej przypisywania innym, własnych myśli, emocji, potrzeb czy intencji. Dlatego psychoterapeuci w ramach szkoleń przechodzą własną psychoterapię, aby mieć świadomość tych mechanizmów.
- Współczesna cywilizacja to niełatwe wyzwanie dla przeciętnego człowieka, pogubionego w coraz trudniejszej rzeczywistości. Zajmuje się Pani filmem, mediami, dlatego że w nich najbardziej odzwierciedlone zostało skomplikowanie współczesnego człowieczego bytu?
Filmem interesuję się od czasów szkoły średniej, będąc w liceum co roku kupowałam karnet na konfrontacje filmowe, oglądając po kilka premierowych filmów dziennie. Zastanawiałam się kiedyś i tę refleksję zawarłam w książce, czy gdyby nie ówczesna pasja, jaką był film, zainteresowanie przeżyciami, lękami, radościami czy obsesjami jego bohaterów, związałabym swoje życie z psychologią? A z drugiej strony, czy gdyby nie psychologia, to dostrzegałabym w filmach to, co obecnie dostrzegam? Myślę, że w moim przypadku jedno ściśle jest związane z drugim. Film m.in. zaprasza nas do poznania tego co w realnym życiu jest dla nas niedostępne, albo wręcz przeciwnie, tego co jest naszym udziałem i doświadczeniem, lub tego z czym się identyfikujemy. Bardzo cenię w filmie możliwość poznawczego i emocjonalnego obcowania ze sztuką, a szczególnie jej nieoczywistość i symbole. Film to wehikuł czasu i przestrzeni. Dzięki niemu w bezruchu przemierzamy świat w pionie i poziomie, we wszystkie możliwe i niemożliwe strony.
- A czy to nie jest tak, że człowiek współczesny tak bardzo pochyla się nad sobą, tak bardzo skupia na sobie i swoim wnętrzu, że nie zauważa zewnętrza? Może po prostu powinien więcej pracować, więcej dawać z siebie i wszystkie traumy i „pogubienia” by mu przeszły?
Oj, tu nie zgodzę się z takim założeniem zawartym w pytaniu. A ponieważ staram się unikać wszelkich uogólnień, nie potwierdzonych badaniami, to nie odpowiem, jaki jest człowiek i co powinien. Oczywiście są osoby, które bardzo skupiają się na sobie, wsłuchują w swój organizm i o ile im to nie przeszkadza, to dlaczego nie mieliby tego nie robić? Choć zdarza się, że przeszkadza i wtedy można się zastanowić, czy tego nie zmienić. A nawiązując do drugiej części Pani pytania i nadal nie chcąc generalizować, to nie uważam, że człowiek powinien więcej pracować i więcej dawać z siebie, bo wówczas wszystkie traumy i „pogubienia” by mu przeszły. Bo to trochę brzmi jak rada dla osoby cierpiącej na depresję „by wzięła się w garść”, co tylko depresję pogłębia. Dodam też, że niektóre osoby powinny wręcz pracować mniej, co nie musi oznaczać, że będą więcej skupiać się na sobie. Żyjemy w czasach, a nawiązując do tytułu książki w „świecie”, w którym przekroczenie prędkości stało się standardem, śpieszymy się, gnamy przed siebie, po coś, za czymś, i trudno tu znaleźć korzyści, więc może niektóre osoby powinny nie tyle „więcej” co „mniej” i wolniej.
- Właśnie wyparciem traum oraz ciężką pracą, w tym fizyczną, radzili sobie nasi przodkowie, nasze babcie, prababcie, dziadkowie, pradziadkowie – z okropnościami dwóch wojen światowych – a zupełnie nie mieli możliwości skorzystania z psychoterapii. I albo sobie poradzili i wytrwali, albo nie. Twarda szkoła, ale może dobra?… Ludzie starszego pokolenia właśnie często podkreślają, jak szkodliwe jest owo „cackanie się” z sobą. Kiedyś nie poruszało się zagadnień związanych z psychoterapią, teraz tak, może dlatego nagle tyle ujawniło się problemów egzystencjalnych? To jak z tym jest – lepsze wyparcie i ciężka praca, czy jednak nie?
To raczej nie jest kwestia co lepsze – wyparcie i ciężka praca, czy nie, bo ciężkiej pracy nie musi towarzyszyć wyparcie, a brak pracy nie zawsze jest tożsamy z „pielęgnowaniem” problemów. Choć rzeczywiście, powszechnie się uważa, że „praca jest lekarstwem”, wiele osób też ma takie doświadczenia. Ale myślę, że praca może być pomocna, o ile się ją lubi, niezależnie czy jest fizyczna, czy umysłowa. Bo z kolei praca nielubiana, a szczególnie jej nadmiar, może tylko dyskomfort nasilać. I rzeczywiście, tak jak Pani zauważyła, nasi przodkowie nie korzystali z psychoterapii, bo jej nie było, nie było też wielu kategorii diagnostycznych np. takich jak ADHA, Zespół Aspergera, zaburzenia osobowości itp. Nauka się rozwija, a dzięki postępom w medycynie żyjemy dłużej i w większości lepiej dbamy o zdrowie. Ale czy to daje nam większy komfort psychiczny niż czuli nasi dziadkowie czy pradziadkowie, nie wiem… Jeden ze znajomych psychiatrów, wspaniały lekarz i specjalista, czasami myśląc o kimś używał określenia „moja głębia mnie przygnębia”. I coś w tym jest, w tym sensie, że są osoby, którym jest w życiu obiektywnie trudno, naprawdę ciężko, ze względów zdrowotnych, rodzinnych czy bytowych i one nie narzekają, ale bywają też tacy, którzy z perspektywy obserwatora, „wszystko mają”: zdrowie, satysfakcjonującą pracę, kochającą rodzinę, oddanych przyjaciół, i nie czują zadowolenia w życiu. Myślę, że w przypadku takich osób praca zawodowa, jej ilość czy jakość nie wiele zmienia, tu potrzebna jest psychoterapia.
- Co Pani samej jako autorce najbardziej podoba się w Pani książce, podejmującej szeroki wachlarz trudnych tematów współczesności, co mogłaby Pani polecić czytelnikom?
To bardzo trudne pytanie, książkę oczywiście polecam, bo wachlarz tematów jest tak szeroki, że mam nadzieję, iż każdy czytelnik znajdzie zagadnienia, które zwrócą jego uwagę, może zainspirują do postawienia sobie ważnego dla siebie pytania, albo udzielenia odpowiedzi na pytania dawno zadane. A zamiast wskazania co w książce podoba mi się najbardziej, odpowiem, ze jest w niej jeden temat, który osobiście mnie dotyczy i który pisałam myśląc również o sobie. To temat pt. „Przekornie o zaletach wieku starszego i twórczej samotności”. I jest też temat, który bardzo często poruszam z pacjentami w trakcie psychoterapii: „O szczęściu i czy do niego dążyć”. Polecam też rozdział dotyczący naszej mowy, języka, narracji i oczywiście pozostałe tematy. Na koniec chcę też wspomnieć, że książka jest bardzo pięknie wydana przez Wydawnictwo Naukowe Silva Rerum z niezwykle interesującą okładką, autorstwa Mateusza Bartkowiaka, która oddaje, choć w nieoczywisty sposób, zawarte te w książce treści.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska
Na zdjęciach: M. Talarczyk oraz okładka nowej książki