Dobrze jest być ambitnym, stawiać sobie ambitne cele i dążyć do ich osiągnięcia. Ale…
Z ambicjami, podobnie jak ze wszystkim, nie można przesadzić. Bo również to co z założenia zdrowe, jak ruch czy witaminy itp., w nadmiarze może nam zaszkodzić. Można zadać pytanie, na czym polega „przedawkowanie” ambicji i od czego to zależy?
Poziom aspiracji, podobnie jak samoocena, kształtują się w ciągu naszego życia, bo tak jak można mieć wrodzone czy odziedziczone pewne cechy, jak np. perfekcjonizm czy predyspozycje do częstszego odczuwania określonych emocji, takich jak smutku czy drażliwości lub impulsywności, tak trudno założyć, że dziecko rodzi się z wysokim poziomem aspiracji. Aspiracje kształtowane są przez osoby znaczące, choć nie zawsze muszą to być rodzice, może być ktoś inny z rodziny lub spoza rodziny (nauczyciel), nie zawsze też aspiracje kształtowane są wprost. Wymagania dotyczące nauki stawiane wprost dotyczą zwykle dzieci czy młodzieży, która z różnych powodów niechętnie się uczy. Te różne powody, to m.in. możliwości intelektualne, motywacja, priorytety, choćby gdy dziecko przedkłada kontakt z rówieśnikami czy uprawianie sportu nad naukę. Wówczas rodzice otwarcie i wprost motywują do nauki, jasno określają wymagania, stawiają warunki. W takich przypadkach, gdy dziecko ma problemy ze zdobywaniem wiedzy, dobrze jest sprawdzić, jakie są jego możliwości, czy mimo ogólnego rozwoju intelektualnego w granicach przeciętnej czy nawet powyżej przeciętnej, nie ma parcjalnych deficytów rozwoju określonych funkcji, czyli obniżonego funkcjonowania np. rozumowania arytmetycznego, spostrzegawczości, koncentracji uwagi itp. Takim badaniami, ich analizą oraz interpretacją zajmują się psycholodzy pracujący z dziećmi i młodzieżą w poradniach lub gabinetach.
Natomiast ja w swojej praktyce częściej spotykam dzieci i nastolatków, którzy stawiają sobie bardzo wysoko porzeczkę osiągnięć szkolnych, nie zadowalają ich takie oceny jak czwórki, chcą mieć piątki lub szóstki, nie wyobrażają sobie świadectwa bez czerwonego paska, dążą do bycia laureatem różnych olimpiad przedmiotowych. Bardzo dużo czasu poświęcają ucząc się w domu, często są to popołudnia do późnego wieczora lub nocy, zaraz po przyjściu ze szkoły, czy po lekcjach online. Część z tych osób poza uczeniem się przez kilka godzin po szkole wstaje też o godzinie 4.00 Czy 5.00 rano, by uzupełniać lub powtarzać materiał. Dzieci te nie spotykają się z rówieśnikami, nie oglądają telewizji, zwykle też nie mają żadnych pasji poza nauką, a czas, który miałyby poświęcić na odpoczynek, uważają za stracony. I tu nasuwają się pytania, czy uczenie się jest pasją lub przymusem ma sens i jaką rolę pełnią osoby bliskie w takim nieracjonalnym podejściu do ambicji i osiągnięć? Tu w przeciwieństwie do wymagań werbalizowanych i stawianych wprost przez rodziców ma miejsce inna postawa, polegająca na kreowaniu czy stymulowaniu aspiracji w sposób tzw. podprogowy, zakamuflowany. Polega on najczęściej na zadawaniu dziecku, nawet już w wieku przedszkolnym, pytań np. „a kto zrobił lepiej”, „dlaczego nie zrobiłeś tego tak czy tak”, „następnym razem poprawisz” itp. Można przyjąć, że w tak formułowanych pytaniach czy stwierdzeniach nie ma nic nagannego, ale jeżeli trafiają na pewien poziom wrażliwości dziecka i ich odbiór przez nie, że tylko poprzez osiągnięcia jest w stanie zadowolić rodziców, to mogą pojawić się problemy w obszarze poziomu aspiracji i samooceny dziecka. Kiedy rozmawiam o tym z rodzicami, to zwykle reflektują się i potwierdzają, że w taki sposób mogli wpłynąć na bardzo wysoki lub zbyt wysoki poziom aspiracji swojego dziecka. Wówczas kiedy dziecko w czasie swojego rozwoju uwewnętrzni te odbierane z zewnątrz aspiracje, zaczyna traktować je jak własne, więc osiągnięcia w nauce stają się już indywidualną satysfakcją i gratyfikacją. Wówczas prośby rodziców, by syn czy córka nie poświęcali tyle czasu na naukę, by odpoczęli, spotkali się z kolegami, że rodzice nie chcą tych szóstek i czerwonych pasków, nie mają mocy sprawczej. Dziecko czy nastolatek uczy się dniami i nocami, bo oceny szkolne, rywalizacja w nauce staje się jedną z najważniejszych składowych jego poczucia własnej wartości i samooceny. Dzieciństwo to czas beztroski, zabawy, również poza szkolnego poznawania świata, a także rozwoju emocjonalnego, nawiązywania relacji, pierwszych przyjaźni. Natomiast dorastanie to poznawanie także siebie, to szukanie swojej drogi i stawianie pytań o cele, o sens, o znaczenie, to też pogłębianie rówieśniczych więzi, to pierwsze rozczarowania i nieodwzajemnione zakochania, a nie uczenie się bez opamiętania. Dlatego ważne, aby dziecko i nastolatek funkcjonowali w różnych rolach psycho-społecznych, a nie tylko w roli ucznia oraz nie byli przez rodziców identyfikowani głównie z rolą ucznia.
Przy okazji tematu ambicji, nauki i osiągnięć poruszę też zagadnienie, które może się nie spodobać lub oburzyć, ale dziwi mnie i zastanawia, gdy czasami widzę medialne promowanie osiągnięć osób z zespołem Downa, takich jak ukończenie wyższych uczelni. To są osiągnięcia, które nie zawsze są dostępne osobom zdrowym, bowiem nauka już na poziomie od kl. V szkoły podstawowej wymaga myślenia abstrakcyjnego, a to myślenie nie funkcjonuje prawidłowo albo nie funkcjonuje wcale u osób z obniżonym poziomem ilorazu inteligencji, a tym bardziej lekkim czy umiarkowanym stopniem niepełnosprawności umysłowej. Pokazywanie, że osoby z zespołem Downa kończą wyższe uczelnie, jest jakby zaprzeczeniem i brakiem zgody na realne ich możliwości. Choć oczywiście zdarzają się wyjątki, bo osoby z zespołem Downa funkcjonują na różnym poziomie umysłowym, jednak zastanawia mnie, jakim kosztem dyplom wyższej uczelni został wówczas osiągnięty?
Choć są kierunki studiów, na których nauka opiera się w dużym stopniu na zapamiętywaniu. Ale zapamiętanie informacji czy przyswojenie wiedzy to nie to samo co umiejętność korzystania z niej. I daleka jestem od dyskryminowania osób z zespołem Downa czy innymi niepełnosprawnościami intelektualnymi, bo zbyt wiele znam dzieci, które spełniając oczekiwania czy wymagania (często podawane nie wprost) przewyższające ich możliwości intelektualne cierpiały emocjonalnie, do zaburzeń psychicznych włącznie. Ale stymulowanie rozwoju i stwarzanie najbardziej optymalnych warunków życia, w tym możliwości kształcenia i pracy, z respektowaniem i uszanowaniem możliwości, jest czymś innym niż dążenie do osiągnięcia czegoś nobilitującego kosztem zdrowia psychicznego.
Jako terapeutka rodzinna pracuję z dziećmi i rodzicami, szukając w terapii wspólnie z rodziną uwarunkowań do takich czy innych postaw, relacji i sposobów komunikacji w rodzinie. A to z kolei wiąże się z rodzinami pochodzenia rodziców, a więc dziadkami czy nawet wcześniejszymi pokoleniami dzieci. Czyli szukamy, staramy się zrozumieć i zmienić, bez oceniania i wartościowania.
Na koniec odwołam się terapeutki rodzinnej Marii Selvini Palazzoli (1916-1999), która już przed wielu laty sformułowała tezę, że z czasem zmieniła się pozycja dziecka w rodzinie, z peryferyjnej na centralną i reprezentacyjną, co oznacza, że osiągnięcia dziecka budują pozycję rodziny.
Małgorzata Talarczyk
Dr M. Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant w zakresie psychologii klinicznej dziecka.