Jeżeli kogoś interesują krańce, nieoczywiste kierunki, to naprawdę warto wybrać się do Australii – zachęca Magdalena Zdrowicka-Wawrzyniak, autorka książki „Między kropkami”. W rozmowie dzieli się wspomnieniami z podróży, jak również przybliża funkcjonowanie tamtejszej Polonii, której adiunkt Zakładu Studiów Polonistycznych i Komunikacji Medialnej WP-A UAM przyglądała się w ramach projektu naukowego.
Skąd pomysł na książkę?
W grudniu 2019 roku miałam przyjemność gościć w stolicy Australii, Canberze. Pracowałam tam na rzecz realizowanego na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym UAM projektu naukowego „Żona dla Australijczyka?”, który zakłada przyjrzenie się odbiorowi obrazu współczesnej Polski i Polaków przez Polonię australijską. Projekt jest w toku, ponieważ trzeba sobie jasno powiedzieć, że przez dwa tygodnie, a tyle spędziłam w Canberze, nie ma szans na zebranie pełnego materiału do pracy. Po przerwie świątecznej i okresie urlopów w Australii, a była tam pełnia lata, miałam wrócić do prowadzenia badań, niestety plany te pokrzyżowała pandemia. Od razu rodzi się także pytanie, dlaczego akurat Polonia australijska? Od lat utrzymuję kontakty z tamtejszą Polonią, wiele słyszałam na temat jej aktywności, kultywowania tradycji, tworzenia środków społecznego przekazu dla komunikowania się Polaków w Australii, jak również zaangażowania w sprawy polskie poprzez systematyczny odbiór informacji z dalekiej ojczyzny. Marzyłam, by móc temu wszystkiemu przyjrzeć się na miejscu. I marzenie to spełniło się. ‘Między kropkami’ jest trochę obok Projektu. To nie zestawienie wyników badań, klasyczna monografia naukowa, ale swego rodzaju pamiętnik podróży, w którym dzielę się wrażeniami z wizyty w Canberze – mieście, które uznawane jest za jedną z najnudniejszych stolic świata. Publikacja odzwierciedla jednak przede wszystkim działanie na rzecz Projektu, dokumentuje liczne spotkania z przedstawicielami Polonii australijskiej, działaczami rozmaitych organizacji, jak i Ambasadorem RP w Australii.
Podczas swojej podróży służbowej spotkała Pani ciekawych ludzi, bo to właśnie ludzie determinują postrzeganie miejsc i danego kraju w naszej świadomości. Która z poznanych osób zapadła Pani najbardziej w serce i pamięć?
Rozpoczęłabym od tego, że wybrałam się tam, by spotykać się i rozmawiać z ludźmi. Ktoś powie, że odbyłam kosztowną podróż, a takie badania można przeprowadzić na odległość. Tak, wydaje się, że wiele rzeczy jesteśmy w stanie realizować zdalnie, ale nie wszystkie one przynoszą wymierne efekty. Mimo dość dużej wiedzy na temat Polonii, po szeregu rozmów z Polakami mieszkającymi w Australii, goszczącymi w ojczyźnie, tam na miejscu za każdym razem byłam w jakiś sposób zaskakiwana. Docieranie do tych zdumiewających informacji możliwe było tylko podczas bezpośrednich rozmów. Czasem te rozmowy nie przebiegały tak, jak sobie to planowałam, zupełnie wymykały się spod kontroli i właśnie w najmniej oczekiwanym momencie padały najciekawsze wypowiedzi. Pojawiały się historie, które trudno sobie wyobrazić, a które naprawdę miały miejsce. Nie jestem w stanie wskazać jednej osoby, która zapadła w pamięć, ponieważ wszyscy moi rozmówcy byli naprawdę niebanalni. Jestem im wdzięczna, że zechcieli mi opowiadać o swoich zawikłanych losach, mimo że częstokroć pojawiały się wspomnienia, o których zapewne chcieliby zapomnieć.
A miejsca, które było takie niezwykłe i poruszające zmysły?
Po raz kolejny nie będę w stanie wymienić jednego. Australia jest niezwykła, w wielu aspektach niepowtarzalna. Jestem świeżo po lekturze książki ‘Australia, no worries’ Radosława Nawrota, poświęconej Tasmanii, i jestem pod ogromnym wrażeniem odmienności tej części Australii od reszty państwa. W samej Australii ze względu na jej obszar, ponad dwudziestokrotnie większy od powierzchni Polski, gdzie występuje osiem stref klimatycznych i pięć stref czasowych, można zaobserwować ogromne rozbieżności. Nie sposób porównywać Australii do Polski, naturalnie na wielu płaszczyznach odnajdziemy liczne podobieństwa, ale należy się raczej spodziewać niespodzianek. Może zaskakiwać temperatura - teraz już wiem, że nasze upały są jedynie rozgrzewką do australijskiego lata, odległości – 300 kilometrów od Canberry do Sydney to w zasadzie blisko, zamiast sarny pod koła może ci wyskoczyć kangur albo wbiec wombat… To fascynujący kraj, którego dane mi było zobaczyć jedynie malutki fragment, zdecydowanie wart poświęcenia czasu. Oczywiście, gdy kogoś interesują krańce, nieoczywiste kierunki. Ja chętnie wróciłabym do Australii i spędziła tam o wiele więcej czasu. Z całą pewnością nie polecam wyjazdu na mniej niż miesiąc! Podczas dwutygodniowego pobytu, który trzeba pamiętać był podróżą służbową, musnęłam jedynie Australię. Moi gospodarze starali się jednak bym odwiedziła miejsca w Canberze, do których powinien trafić każdy przybysz, zorganizowali wyprawę na Górę Kościuszki, najwyższy szczyt kontynentu, a na koniec wizyty zagościłam w Sydney, by móc z bliska obejrzeć między innymi miejscową operę, która jest ikoną architektury.
Australię ostatnio dotknęły różne kataklizmy, czy jest sporo śladów po nawałnicach i pożarach?
Pożary w Australii nie są żadną nowością, można chyba powiedzieć, że Australijczycy są przyzwyczajeni do skrajności pogodowych i liczą się z ich wystąpieniem, choć zawsze przeżywają straty w ludziach, zniszczenia ich domostw, spustoszenie roślinności i cierpienie zwierząt. Ostatnie pożary 2019-2020 były jednak jednymi z największych w historii, na taki rozwój wypadków mają wpływ zmiany klimatyczne. Spójrzmy, jak bardzo zmieniła się pogoda w naszym kraju… Odpowiadając na pytanie, nie widziałam śladów po pożarach i nawałnicach, ale mogłam doświadczyć, jak błyskawicznie potrafią zmienić się warunki, zgodnie z nadchodzącymi alertami pogodowymi. Błękitne niebo nagle stawało się stalowe, w powietrzu unosił się rudawy pył, wyraźnie czuć było zapach płonących lasów eukaliptusowych. W „Między kropkami” piszę o tym, że istniało zagrożenie zamknięcia lotniska w Canberze, stosowne służy polewały sąsiadujące z nim lasy, by nie pozwolić wedrzeć się płomieniom do miasta. Komunikaty o bliskości pożarów były dla mnie niezwykle stresujące. Gdy rozmawiałam z kimkolwiek z Polski, zawsze padało pytanie o to, czy jestem bezpieczna, jaka jest faktycznie sytuacja. Zastanawiałam się, czy powrót nie okaże się trudniejszy, zawsze mogło okazać się, że z Canberra nie ma czynnego lotniska i czeka mnie podróż do innego dużego miasta, a może i to nie będzie możliwe, bo zostaną wprowadzone zakazy przemieszczania się.
Polonia australijska jest wprawdzie mniej liczna aniżeli amerykańska, mniej też u nas znana, ale przecież prężna. Czy określiłaby Pani jakieś wyróżniki charakterystyczne właśnie dla Polonii australijskiej?
Z ostatniego australijskiego spisu powszechnego z 2016 roku wynika, że Polonia liczy około 182 tys. osób pochodzenia polskiego. Z badań Australian Bureau Statistic można się także dowiedzieć, że w Australii mieszka około 45 tys. osób urodzonych w Polsce, a językiem polskim w domu posługuje się około 48 tys. osób. Tyle danych. O Polonii w USA dość często słyszymy w kontekście wyborów, stąd też wydaje nam się dość znana. Pozwolę sobie nie rozwijać tematu. O głosy Polonii australijskiej mało kto w Polsce zabiega, ponieważ to ‘koniec świata’, część Polonii zresztą deklaruje, że mimo możliwości – podwójne obywatelstwo – głosować nie będzie, nie chce decydować o sprawach kraju, w którym nie mieszka. Wyniki głosowania Polonii, co można sprawdzić, są podobne do tych, które charakterystyczne są w Polsce dla dużych miast. Ma to ścisły związek z falami napływu Polaków do Australii, o czym też pisze w książce. A czym wyróżnia się Polonia australijska? Jak ocenia Michał Kołodziejski, Ambasador RP w Australii, z którym miałam okazję rozmawiać w Canberze, zaledwie kilka procent Polaków jest zrzeszonych w organizacjach polonijnych, ale za to te funkcjonujące w dużych miastach działają niezwykle prężnie. Śmiało można powiedzieć, że są one wizytówką naszego kraju, wspierają Ambasadę w promowaniu Polski. Jeżeli Polonia australijska, to automatycznie przychodzi mi do głowy wspólnotowość. Polacy, oczywiście ci, którzy szukają kontaktów z rodakami, trzymają się razem – działają dla wspólnego dobra, a jednocześnie, nie zamykają się na inne kultury, na kontakty z innymi narodowościami. Idealnie wpisują się w wielokulturowość kraju, który wybrali na drugą ojczyznę.
Czy australijska dusza i sposób postrzegania świata są bardzo odmienne od naszego?
Ujęłabym to w ten sposób, na każdym kroku spotykałam się z przejawami sympatii, czułam się tam komfortowo, w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że otaczający mnie ludzie nie mają skrzywionych min, a nawet się do siebie uśmiechają. W naszym kraju to ostatnio dość rzadkie, o wszystko trzeba walczyć, bo gdy jest się miłym, grzecznym, to inni to wykorzystują. Wiem, że Australia ma też swoje problemy wynikające z wielokulturowości, wcale nie jest tak kolorowo – nawet Aborygeni nie czują się jak u siebie, stąd przed Starym Parlamentem wystawili barak, który jest ich ambasadą, ale dla mnie ten czas był odskocznią od naszej rzeczywistości. Podobało mi się, że w zasadzie nikt nie zwraca uwagi na odmienność. Ta jest tu pewną normą, bo kto ma być traktowany jak obcy, który zawsze jest utożsamiany z w jakiś sposób z wrogiem. Kto? Z zaciekawieniem obserwowałam na przykład przemieszczający się w centrum handlowym tłum klientów i rejestrowałam wielu odzianych w tradycyjne stroje narodowe. W Polsce tak ubrani zostaliby zaraz spiorunowani wzrokiem albo spotkaliby się z politowaniem. Tam nic, żadnej reakcji. Ta otwartość na inność przypadła mi do gustu. Podzielam też australijskie ‘no worries’, wszystko da się zrobić, tylko bez nerwów. Pośpiech jest także niewskazany. Zwłaszcza gdy termometr pokazuje okolice 40 stopni C.
Smaki Australii?
Zakochałam się w baraninie, próbowałam jej na wiele sposobów, budząc zdziwienie otoczenia. Korzystałam naturalnie z bogactwa owoców, kosztowałam każdego nieznanego mi, tu na przykład smoczego owocu. Szereg z tamtejszych można znaleźć w naszych sklepach, ale ja jestem zdania, że owoce smakują najlepiej w miejscu, w którym wyrosły, więc w Polsce ich nie próbuję. Z dużym dystansem podchodziłam na przykład wcześniej do awokado, które w naszych warunkach po prostu było bez smaku, tam dojrzałe, w fantazyjnie skomponowanej sałatce smakowało wyśmienicie. Próbowałam mięsa kangura i mimo że – jak wynika z badań - jest zdrowsze od innych, to nie zostałam jego miłośniczką, podobnie sprawa ma się z mięsem z krokodyla. Narodowego przysmaku Australii, czyli Vegemite, miałam okazję próbować w Polsce, więc na miejscu mogłam już odmawiać poczęstunku. Vegemite jest słoną pastą do smarowania chleba zrobioną z wyciągu z drożdży z dodatkiem warzyw, ma ciemno brązowy kolor i lepką konsystencję. Vegemite ma charakterystyczny smak i zapach porównywalny do przyprawy Maggi. Zatem jeżeli miałam do dyspozycji na śniadanie tosty z Vegemite lub z dżemem z pomarańczy, to wybierałam drugą opcję.
Co z całej podróży wywarło na Pani największe wrażenie? Co zapamięta na zawsze?
Całą tę wyprawę zapamiętam na zawsze. Od pierwszego momentu, gdy na Okęciu, po rozstaniu z najbliższymi, oczekiwałam na lot do Dubaju i niemal ze łzami w oczach zastanawiałam się, na co się zdecydowałam – ponad doba lotu w zupełnie nieznane. Będę wspominać zmianę czasu o 10 godzin do przodu, jakby podróż do przyszłości oraz nagły przeskok z polskiej zimy do australijskiego, niezwykle upalnego lata. Lądowanie w Sydney, nocną podróż samochodem do Canberry i pierwsze kangury siedzące na pasach zielni. A później cały szereg spotkań, które precyzyjnie zaplanował Mirosław Bartkowiak, mój opiekun podczas pobytu, swego rodzaju sekretarz działań na polu zawodowym, jak również odwiedziny w rozmaitych miejscach wartych poznania w Canberze. To był czas silnych doznań. Od wizyty minęło już półtora roku, a ja czuję jakby to było wczoraj. Chciałabym móc wrócić do Australii i lepiej ją poznać.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska
Fot. Z archiwum M. Zdrowickiej-Wawrzyniak
https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/m-zdrowicka-wawrzyniak-miedzy-kropkami-between-the-dots/